poniedziałek, 13 października 2014

Wada dziewiąta: Niepowstrzymane emocje i powracający strach.


Pustym wzrokiem lustrujesz otaczającą cię przestrzeń.
Ze szpitala wyszedłeś po dwóch dniach, na własne żądanie, ponieważ nie widziałeś powodu, dla którego miałbyś przebywać w nim chociażby sekundę dłużej. Siedzisz na łóżku z podkulonymi nogami, w uszach masz słuchawki, choć nawet one nie są wstanie odciąć cię od smutnej rzeczywistości. Zdecydowanie zbyt dużo myślisz, rozpamiętujesz to wszystko, co tak naprawdę nigdy nie miało prawa się wydarzyć, a jest to przecież zbędne, bo sam wiesz, iż nic już nie można naprawić.

Zresztą… co tak naprawdę się stało?
Nie masz pojęcia. Nagle zakochałeś się bez pamięci, a następnie tą samą osobę po prostu znienawidziłeś. I to właśnie teraz – kiedy umierasz. Bezsens. Dlaczego po prostu nie możesz postawić jednej, wyjątkowo grubej kreski w miejscu, w którym postanowiłeś powiedzieć, że to koniec? Z jakiego powodu ciągle stoisz na mecie twego życia rozpaczliwie rozglądając się dookoła?  Szukasz tej jednej jedynej osoby, która wyciągnęłaby do ciebie pomocną dłoń... Tylko twój problem polega na tym, że ty już ją znalazłeś, wiesz? A przez twą urażoną dumę oraz ambicję wszystko straciłeś. Nic tylko składać ręce do oklasków, które byłby hołdem w stronę twojej niewyobrażalnej  głupoty.

Ciche pukanie do drzwi wyrywa cię z odrętwienia. Nie chcesz nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, nikomu się zwierzać. Potrzebujesz samotności. Czy to tak trudno zrozumieć do jasnej cholery?! Bierzesz głęboki wdech, ale słowa przyzwolenia na przekroczenie progu pokoju nie wypływają z twoich ust, co dla przybysza jest najwidoczniej kompletnie bez żadnego znaczenia, bo po chwili drzwi otwierają się, a nie staje w nich nit inny jak twoja siostra, której nie chcesz znać.
Próbujesz ją ignorować. Z powrotem opadasz na poduszki z całych sił zaciskając powieki. Nie potrafisz unormować niebezpiecznie szybko bijącego serca oraz tego, co dzieje się z niekontrolowanych natłokiem myśli. Dlaczego przez sekundę sądziłeś, że to wcale nie Amelia wtargnęła do twojej prywatnej, niemalże nienaruszalnej przestrzeni? Opanuj się, nic ci nie grozi, przecież prawdopodobnie nigdy więcej nie ujrzysz tej, której widoku tak bardzo się boisz, bo wiesz, że zostało ci już niewiele czasu.

- Nie będę cię przepraszać, bo chciałam tylko twojego dobra, Kamil.  – nie reagujesz, ale doskonale słyszysz wszystko to, co skierowane jest właśnie do ciebie. – A Rozalia nie zasługuje na takie traktowanie, tym bardziej, że ją po prostu kochasz.
Zamierasz ze wzrokiem utkwionym w białym suficie. Autentycznie. Wstrzymujesz oddech i wszelakie inne procesy życiowe, a to bynajmniej nie uchodzi uwadze twojej siostry, która – po niezwykle krótkiej chwili zawahania – podchodzi, a następnie siada na twoim łóżku tuż obok ciebie.  Ukrywasz twarz w dłoniach, bo nie chcesz tej rozmowy, jednakże z drugiej strony doskonale przecież wiesz, iż jest nieunikniona.

Mimo to milczysz, a ona podnosi się oraz wychodzi, choć drzwi nie zamyka. I w pierwszej chwili chcesz krzyknąć, że przecież o nich zapomniała oraz, iż kultura tego wymaga, ale później uświadamiasz sobie, że rudowłosa znajduje się gdzieś na drugim końcu domu, więc momentalnie podrywasz się do góry, by osobiście pozbyć się tego irytującego hałasu, który spowodowany jest przede wszystkim powstałym przeciągiem. Co z tego, skoro plany kończą na niczym, gdy tylko do twoich nozdrzy dociera zapach tych cytrusowych perfum, który niezaprzeczalnie uświadamia cię o jej obecności?

Nie mylisz się.
Nie jesteś w stanie wykonać kroku. Oddycha ci się coraz ciężej, ale jesteś świadom, że nie jest to spowodowane kolejnym atakiem, a kiedy już w końcu dziewczyna przekracza próg twego zamkniętego królestwa, patrzysz jej prosto w te fiołkowe oczy i nie dostrzegasz tam prawie niczego, żadnych uczuć.  Coś ściska cię w sercu, bo wiesz, iż to właśnie ty wszystko zniszczyłeś. 

Ty.
I nikt inny.

Dzielą was dosłownie centymetry, ale mimo to żadne z was nie czyni żadnego ruchu. Zdajecie się nawet nie oddychać, choć jest to względnie niemożliwe biorąc pod uwagę fakt, że jesteście po prostu słabymi ludźmi. Wiesz, iż powinieneś zacząć mówić, ale najzwyczajniej w świecie się boisz, a w myślach zadajesz sobie milion retorycznych pytań na minutę. Czy mi wybaczy? Czy uwierzy w to, co jej powiem? Czy opuści mnie, gdy już będę kazał jej to zrobić?
Nie do końca świadomie wyciągasz dłoń i łapiesz ją za rękę. Chyba boisz się, iż może zniknąć… odwrócić się na pięcie i uciec, zostawiając cię kompletnie samego.

- Przepraszam.
Mówisz to niezwykle szybko, chyba nie wkładasz w to wystarczającej ilości uczuć i całej zgromadzonej w tobie prawdy, niemniej jesteś przede wszystkim szczery, bo choć jeszcze przed chwilą zarzekałeś się, że z całego serca nienawidzisz tej dziewczyny, myliłeś się. Amelia z kolei spowodowała, że nagle przestałeś się bać odpowiedzialności oraz tego cholernego, spoczywającego na tobie ciężaru.

Co jednak z tego, skoro Rozalia ci po prostu nie ufa? Widzisz to w jej oczach,  w których momentalnie pojawia się ostrzegawczy błysk – nie wróży on niczego dobrego, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, jednakże gdzieś w głębi duszy masz tą cholerną nadzieję.
Nie powinieneś jej posiadać, bo to ona was zgubi.

Korzystając z faktu, iż dziewczyna nie wykonuje żadnego ruchu, stawiasz jeden, tak naprawdę mizerny krok do przodu, choć twoja stopa prawie drży. A później następy i jeszcze kolejny – te już są o wiele szybsze oraz pewniejsze, bo nagle czujesz jakieś niewyobrażalne pokłady odwagi, które każą ci iść do przodu. Tak też robisz, zatrzymujesz się dopiero w momencie, gdy dzielą was tylko wasze przyspieszone oddechy oraz stykające się ubrania.
- Przecież mnie nienawidzisz. – za wszelką cenę próbujesz nie słyszeć wyrzutu w jej lekko zachrypniętym, cichym głosie.  – Powiedziałeś mi to. Kazałeś się wynosić.  Nie chcesz mojej obecności.

Nie potrafisz zaprzeczyć w jakiś względnie normalny sposób. Rozbieganym wzrokiem lustrujesz jej twarz, starasz się odczytać z niej dosłownie cokolwiek poza wyrzutami, niemniej z góry wiesz, że jest to niemożliwe.  Płaczesz. Być może zewnętrznie w twoim zachowaniu nie zachodzą żadne zmiany, jednak twe wnętrze ocieka słonymi łzami, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że to, co próbujesz zrobić, jest praktycznie bezcelowe.  Jesteś jednakże zdeterminowany do tego stopnia, iż mocniej zaciskasz palce na drobnych dłoniach, choć oczywiście nie chcesz zadać dziewczynie bólu. Nie. Pragniesz tylko,  by poczuła, że - najzwyczajniej w świecie – tylko na niej ci zależy.  Lewą ręką odgarniasz zagubione kosmyki ciemnych włosów, które – zapewne pod wpływem wiejącego na dworze silnego wiatru – wysunęły się z niedbale upiętego koka.
- Jesteś dla mnie najważniejsza, Rozalio.  – Nawet nie myślałeś, że poczujesz aż tak ogromną ulgę, gdy słowa te wyjdą z twoich ust.  – Nie potrafię cię zostawić, nie mógłbym tego zrobić, rozumiesz? Ja wiem, iż niedługo mnie już nie będzie i nie mam po prostu prawa cię prosić o twoją obecność, ale uważam, że to byłoby cholernie niesprawiedliwe, gdybym miał rezygnować ze szczęścia tylko dlatego, iż umieram, więc błagam, zanim odejdę, pozwól mi się uśmiechnąć. O nic więcej nie proszę.

Nawet nie wiesz, kiedy zbliżasz się do niej na tyle, że tak naprawę trzymasz ją w swoich ramionach. Jest bezwładna jak lalka i delikatna niczym porcelana. Podobnie jak ty wcześniej, najwidoczniej szuka odpowiednich słów, by w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na twoje wyznanie, ale nie dajesz jej skończyć, ponieważ zadajesz jedno niezwykle krótkie, aczkolwiek znaczące pytanie:

- Boisz się?
A kiedy słyszysz równie zwięzłą odpowiedź, która brzmi „Nie”, wszystko staje się jasne. Wasze wargi łączą się w pocałunku naznaczonym ogromem jakże sprzecznych ze sobą, całkowicie nieadekwatnych do okoliczności, emocji. Później mówisz, że ją kochasz, ona zaś odpowiada tym samym, a zarazem dotrzymuje obietnicy, bo przecież się uśmiechasz, choć w perspektywie masz niedalekie plany, by umrzeć.

Idiotyczne.

 
*

- Wiesz, jaka jest sytuacja, prawda?
Kiwasz twierdząco głową. Najwyżej pół roku, może troszkę więcej, ewentualnie mniej – w każdym bądź razie względnie niewiele życia przed tobą. Nie rozpaczasz jednak, bo przecież przywykłeś do tej  - nadal nieco absurdalnej -  myśli. Ty umrzesz, Rozalia zostanie. Tak miało być od początku, żadne z was nigdy się nie oszukiwało. Może dlatego właśnie to, co  powstało na fundamentach tej pieprzonej choroby, jest takie prawdziwe?

Spoglądasz uważnie na Jerzego, w sumie nie masz pojęcia, dlaczego cię wezwał, w końcu chcesz odejść spokojnie, bez zbędnych wizyt lekarskich. Udawanie normalnego życia naprawdę dobrze ci idzie, więc nie masz najmniejszego zamiaru burzyć tego względnie poukładanego schematu. 

Wzdychasz.
- Pewna klinika w Berlinie podejmie się operacji, Kamil. – przyjaciel ojca odwzajemnia twoje twarde spojrzenie -  Musimy tylko czekać na dawcę płuc, nie pozostaje nam nic innego, naprawdę, gdybym tylko mógł…

Nie słyszysz wszystkiego. W twojej głowie cały czas , niczym zaklęte echo kołacze się kilka powiązanych ze sobą słów: klinika, Berlin, operacja, dawca, czekanie. Czy to miałoby oznaczać, że…
Momentalnie podrywasz się z kanapy, a następnie w dosłownie dwóch krokach dopadasz do biurka lekarza, niszcząc przy okazji sterty równo ułożonych dokumentacji medycznych. Wszystko spada na podłogę, ale ciebie to nie interesuje.

- Czy to oznacza, że mam jakiekolwiek szanse na przeżycie?! – nie pamiętasz, kiedy ostatni raz podniosłeś głos aż do tego stopnia, by na kogoś krzyczeć, jednak Jerzy jest na tyle zaskoczony i zdezorientowany twoim wybuchem, że w pierwszej chwili po prostu nie reaguje. – Mam czy nie?!
Cała pierdolona schematyczność, z którą w ostatnim czasie się zaprzyjaźniłeś, opuściła cię, ale w końcu ujrzałeś nadzieję. Czy przypadkiem nie z nią już dawno się pożegnałeś?

- Trzy procent. Pod warunkiem, że dostaniemy płuca. Pamiętaj jednak, że w tej chwili to nie jest tylko oczekiwanie, chłopcze, ale modlitwa o dwa cudy, które z medycznego punktu widzenia nie mają prawa się zdarzyć.
Dlaczego przez chwilę uwierzyłeś, że być może powiesz śmierci „Au Revoir!” i pomachasz jej na pożegnanie?

Zaciskasz dłonie w pięści.  Najgorszy jest fakt, iż ponownie czujesz strach, choć sądziłeś, że już dawno cię opuścił.
 
________________________________
Wracamy.
Nie zdziwię się, jeśli nie będzie tu żadnego  komentarza czy coś, serio. Jak popatrzyłam na datę ósemki, to włosy dęba mi stanęły. Pamiętam, że rok temu w identycznym momencie, miałam podobne problemy u Wojtka. Może to ta jesień tak mnie otumania, nie wiem.
Ogółem rzecz ujmując, rozwiązałam kilka spraw. Serio. Nawet miesiąc temu w końcu ogarnęłam kochanych panów egzaminatorów i moją lewą stopę, co poskutkowało nareszcie upragnionym "Pozytywny" na stosunkowo niewielkiej karteczce. Do tej pory nie wierzę, tym bardziej, że egzamin zaczęłam o jakże wdzięcznej godzinie, mianowicie 15:10. I zdrowotne rzeczy też zostały po części rozwiązane, choć niekoniecznie fajnie. I w ogóle. Niemniej ta jedna najważniejsza wraz stoi sobie w miejscu jednym, cholera. No nic.
A w szkole to słowo matura odmieniane jest przez wszystkie polskie przypadki, codziennie razy minimum milion. Podobnie zresztą jak Olimpiada, ale to już nawet w liczbie mnogiej, więc przeświadczenie, iż nie dam rady  - większe. Zapytacie pewnie, z czego ta matura i olimpiady, w sensie, jakie przedmioty, prawda? Olimpiady  - francuski, polski. Planowałam historię jeszcze, ale zrezygnowałam. A matura podstawa obowiązkowa: polski (ten ustny mnie przeraża, serio), matma, angol (ustny przeraża mnie też, boję się, że zacznę im opowiadać po francusku, z kolei gdybym wybrała podstawowy francuski, ze stresu mogłabym zapomnieć języka w gębie). Co do rozszerzeń to: polski, wos, francuski, historia, więc jednak jakiś tam zapierdol jest, bo w sumie to mam sześć przedmiotów. Wybaczcie, więc te moje dwumiesięczne zastoje, postoje i nieobecności. Mam nadzieję, że rozumiecie, bo ja chcę to prawo.
Teraz ten rozdział pojawił się w z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, iż Madzia choruje, więc od prawie tygodnia leży w łóżeczku, a jej najbliższymi przyjaciółmi są termometr, antybiotyk oraz kubeczek z herbatką, do której dokładane jest pół słoika malin i miodu. Drugi - długi weekend (kochana szkoło, dziękuję), tudzież względnie mało mam "innej" roboty aniżeli to leżenie, więc wzięłam się, cholera w garść, powiedziałam, że skończyć to muszę i już.
Skończyłam, jestem szczęśliwa, choć Wada ta mi się absolutnie nie podoba.
Co do Księciunia - może za jakiś miesiąc się wyrobię. Nie mam jeszcze nic, choć w głowie cały rozdzialik spoczywa sobie od dawien dawna. Kiedyś tam go ujrzycie. I chyba w sumie mnie nie zastrzelicie, choć nie wiem.
Ojej. Ja się rozpisałam za bardzo. Wybaczcie. Ostatnio jak jestem tak chora, to nie mam się do kogo odezwać, bo prawie głosu nie posiadam, więc wyszło jak wyszło. Tak smutno mi trochę, ale co tam, kota mam, "Dżumę" zresztą też. Muszę ją tak właściwie doczytać, dobrze, że sobie przypomniałam, bo później znów czasu nie będę mieć. 
Dobra, jakoś wątpię, czy aby na pewno dobrnął ktoś aż do tego momentu, ponieważ wiem, iż ja lubię ludzi zanudzać. W każdym bądź razie trzymajcie się tam cieplutko!
Buziaki, Słoneczka! :*