Wiesz, że to
niemożliwe, ale gdy leżałeś pod narkozą na stole operacyjnym, słyszałeś
wszystko. Lekarze wykonywali swoją pracę niezwykle dokładnie i precyzyjnie, ale
szeptali między sobą, że ten zabieg nie ma prawa się udać. To co widzieli na
wszelakich zdjęciach rentgenowskich, było niczym w porównaniu z tym, co ujrzeli
na żywo (a musisz zaznaczyć, iż w swojej karierze zawodowej przebyli już
niejedno, ponieważ przeszczepu, w twojej sytuacji, podjęli się wybitni specjaliści z Berlina).
Pamiętasz, że - jakimś niewyjaśnionym cudem! – rozejrzałeś
się dookoła siebie. Po lewej stronie stał
stół, a obok znajdowała się kilkunastoosobowa grupa pochylona nad twoim ciałem,
natomiast po prawej było jasne światło, które zdawało się oślepiać cię swym
blaskiem. Mimowolnie zmrużyłeś oczy, a że nie zbliżał się bynajmniej koniec
operacji , postawiłeś jeden, niezwykle niepewny krok właśnie w tamtym kierunku.
Chciałeś tylko zobaczyć, co to jest, nic więcej tobą nie kierowało aniżeli
czysta ciekawość.
…
Anestezjolog nagle
krzyknął, a jakaś maszyna zaczęła przeraźliwie piszczeć.
Jeden z chirurgów
smutno popatrzył na swojego kolegę, który stał naprzeciwko niego. Pewnie
telepatycznie przekazali sobie to, o czym myślał każdy.
Śmierć.
Sekundę później
zaczęli cię reanimować, wykrzykując jakieś pojedyncze, dla ciebie niezrozumiałe
komendy.
Czułeś, że twoje ciało
robi się coraz bardziej przezroczyste, nogi się pod tobą ugięły i upadłeś na
coś, czego nie mogłeś określić jednak mianem ziemi czy podłogi. Siły opuściły
cię kompletnie, gdzieś w resztkach swojego umysłu zakodowałeś sobie jedynie
krótkie: „Tracimy go.”
A później nagle przed
swoimi oczyma zobaczyłeś ją. Była piękna jak zawsze i mówiła ci, iż jesteś
silny oraz że – mimo tego, co się wydarzyło – kocha cię ponad wszystko.
Nim pochłonęła cię
ciemność, zdążyłeś jeszcze resztkami sił wyszeptać jej imię.
Więcej nie usłyszałeś
już nic.
*
Ponownie razi cię to
białe światło, z tą różnicą, że twoje powieki zdają się ważyć tonę, a rzęsy
kilogramy. Czujesz zbierające się łzy,
które spowodowane są wyjątkową nadwrażliwością na jasność, ale to mija,
ponieważ siłą zmuszasz się do szerszego otworzenia oczu. Zdaje się to na
niewiele, widzisz tylko biel, po kilku sekundach kolor ten miesza się z
odpychającą, miętową zielenią. Niestety obraz jest jeszcze zbyt zamglony, by
wyłapać o chociażby jeden szczegół więcej.
I dopiero, gdy próbujesz głęboko odetchnąć, niesamowity,
pieczący ból zdaje się rozrywać twoją klatkę piersiową na milion malutkich
kawałków.
Zaczynasz się dusić i kaszleć. Bezgłośne prosisz kogoś o
pomoc, jednak jesteś pewien, iż nie nadejdzie ona nigdy; wiesz o tym doskonale.
Malutkie szpileczki wbijają się w twoje płuca, powodując ich stopniowe
niszczenie; musisz się przed nimi obronić, ale niestety nie posiadasz tarczy. Żadnej.
Całą swoją uwagę skupiasz na lewej dłoni, chcesz nią
poruszyć, choć zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to niemalże syzyfowa praca.
Jednak okazuje się, iż jeśli czegoś bardzo pragniesz, otrzymasz to w końcu
prędzej czy później, bo już po chwili czujesz palce. Opuszkami delikatnie
przeciągasz po sztywnym prześcieradle, a następnie natrafiasz na coś w rodzaju
rurki, do których podłączone jest całe twoje ciało.
Niemniej jest tam coś jeszcze. Bez problemu wyczuwasz
długie, jedwabiste włosy. W pierwszej chwili jesteś niemal przekonany, że to
ona, ale później przypominasz sobie, to, co się stało przed twoim wyjazdem i
tracisz wszelaką nadzieję.
…
- Mamo. – twój głos zamiera gdzieś w krtani, a z gardła
wydobywa się tylko jakiś przerażający charkot. Maska tlenowa, która biernie
spoczywa na tej twarzy, od spodu pokrywa się delikatną mgiełką pary, która
uparcie sygnalizuje fakt, że próbujesz skontaktować się z kobietą, która
zasnęła, czuwając przy twoim łóżku. Nie wiesz, ile nocy tak spędziła, wolisz
jeszcze o tym nie myśleć. Kumulujesz wszystkie możliwe siły, które jeszcze w
tobie są i podejmujesz drugą próbę. – Mamo…
Blondynka budzi się. Na początku nie wie, co się dzieje.
Skołowana rozgląda się dookoła siebie, aż w końcu natrafia na twój naznaczony
cierpieniem wzrok. Momentalnie podrywa się z metalowego, na pewno niewygodnego
krzesełka pokrytego obdrapaną już, białą farbą. Słyszysz, że krzyczy, aby ktoś
natychmiast wezwał lekarza, który pojawia się dosłownie za kilkanaście sekund.
Wiesz, że on uważa za niewytłumaczalne zjawisko sam fakt, iż
przeżyłeś tę operację.
Czy, więc nie masz prawa prosić o coś jeszcze?
…
Pod Twoją obronę
uciekamy się Święta Boża Rodzicielko.
Naszymi prośbami racz
nie gardzić w potrzebach naszych,
Ale od wszelakich
złych przygód racz nas zawsze wybawiać (…)
…
Błagasz o to, by twoje ciało nie odrzuciło przeszczepu.
Twoja mama klęcząca z różańcem, którego niebieskie paciorki stopniowo
przesuwają się między jej palcami, przy
łóżku, na którym bezwładnie leżysz, walcząc o każdy, nawet najmniejszy oddech,
prawdopodobnie uprasza się o to samo.
O cud.
___________________________________
To przejściówka między pierwszą i drugą częścią tego opowiadania. Teraz zaczniemy idealności, które wcale nie będą takie idealne, bo przecież to są idealne wady, ale idealność też może być wadą, czyż nie?