sobota, 18 kwietnia 2015

Wada dziesiąta: Nadzieja, której nigdy nie powinniście mieć.


Pomimo tego, że ona jest obok, ty rozpadasz się na kawałki. 
Z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej, choć uśmiechasz się do otaczających cię ludzi, ale robisz to tylko po to, by zachować pierdolone pozory, bo wiesz, iż nikt nie ma prawa się dowiedzieć, jaka jest prawda.

Ułożyłeś sobie wszystko doskonale. Posegregowałeś swoje życie;  każdy jego etap znalazł się w innej szufladce, która została zamknięta tak szczelnie, iż nikt – łącznie z tobą samym – nie jest w stanie jej ponownie otworzyć.  Przygotowałeś się na śmierć w sposób idealny, a później całe te pieprzone plany trafił jasny szlag, bo pojawiła się szansa na to, by zostać.
Podświadomie wcale jej nie potrzebujesz, dlatego nikt prócz ciebie i Jerzego nic o niej nie wie. O pamiętnej rozmowie z lekarzem nie mówisz nawet Rozalii, bo nie chcesz, by zaczęła wierzyć, gdyż zdajesz sobie sprawę z tego, iż później będzie musiała przeżyć ogromny zawód, który sprawi jej niewyobrażalny ból. Pragniesz ją tylko ochronić.

Czy to grzech, że nie chcesz, by osoba, którą tak bardzo kochasz, cierpiała? Swoimi niedomówieniami tylko ją chronisz.
Widzisz tę pieprzoną ironię?

 

*

Jej jedwabiście miękkie włosy łaskoczą cię w policzek, a ty zaciągasz się ich zapachem, choć znasz go tak doskonale. Cytrusy. Wszechobecne cytrusy połączone z ciepłym miodem i czymś jeszcze, czego nie znasz, ale wiesz, iż nawet po śmierci tego nie zapomnisz.
Przymykasz powieki, ponieważ za wszelką cenę chcesz zatrzymać tą chwilę na zawsze.

Niemniej wiesz, iż jest to po prostu niemożliwe.
- Modlę się o to, by pojawiła się choć znikoma nadzieja. – szepcze dziewczyna i wtula się w twoją koszulkę. Nie ma pojęcia o tym, iż przecież cień szansy się pojawił. Nie może wiedzieć o tym, że cud może się zdarzyć, bo to mogłoby ją zabić, a tego byś sobie nigdy nie wybaczył.

Dlaczego, więc robisz coś zupełnie niewytłumaczalnego? Mówisz to czego miałeś nigdy jej nie powiedzieć.
- A jeśli byłaby takowa nadzieja? Co wtedy?

Zadajesz te dwa pytania tak, jakby były skierowane w przestrzeń. Nie zwracasz się do niej, nawet nie patrzysz na jej idealną sylwetkę i twarz. W myślach katujesz się za to, co właśnie zrobiłeś, lecz nie ma już drogi powrotnej.
Nie poruszasz się. Nawet  chyba nie oddychasz. Liczysz do dziesięciu, potem do piętnastu oraz dwudziestu. W końcu myślisz, iż Rozalia zasnęła, ponieważ nie daje absolutnie żadnego znaku życia; a kiedy już zbierasz się na odwagę i delikatnie otwierasz powieki, spojrzenie kierujesz wprost na nią.

Bierzesz głęboki wdech. Musisz jej to powiedzieć. Widzisz to zdezorientowanie w błyszczących od łez fiołkowych oczach i odpędzasz od siebie natrętną myśl, że to przez ciebie, że nigdy nie powinieneś pozwolić na to, by dziewczyna się do ciebie zbliżyła.
Twój błąd.

- Co jeśli umrę podczas operacji? Co wtedy?
Patrzy na ciebie tak, jakby miała do ciebie jakieś niewyjaśnione pretensje. Jakby twoje życie było czymś, z czego nie można sobie żartować, tematem tabu i kwestiami, których nie powinno poddawać żadnym spekulacjom. Wiesz, iż zaliczyłeś cholerną wpadkę. Przecież nigdy nie miałeś jej o tym powiedzieć.

Choć przecież jeszcze nie wspomniałeś o niczym konkretnym, prawda? Możesz się wycofać, odwołać wszystko, powiedzieć jej, że rozważałeś to wyłącznie hipotetyczne …
I nie mija nawet sekunda, jak podrywasz się na równe nogi. Twoja podświadomość chce się wyrwać, uciec od problemu. Ona pragnie przede wszystkim biec. Tak szybko jak tylko się da, co jest irracjonalnym absurdem, ale ciebie to nie interesuje. Nie w tej chwili.

- Wtedy będę wiedziała, że chciałeś walczyć, Kamil. – cichy szept dziewczyny zatrzymuje cię w tym najbardziej dla ciebie drastycznym momencie. Przeklinasz tą sekundę, kiedy twoje serce rozrywa się na dwie równiutkie części. Pierwsza z nich woła do ciebie, że nie możesz dawać jej nadziei, ponieważ zbyt bardzo ją kochasz, by zapewnić jej później zbyt duże, niemalże zabójcze  rozczarowanie. Z kolei druga, ta, której nigdy nie powinieneś posłuchać, szepcze, iż Rozalia ma prawo wiedzieć.
Przymykasz powieki i myślisz, bo nie wiesz, co robić.

- Jeśli jest coś, co powinnam… - zaczyna dziewczyna, a do ciebie w końcu dociera ta cholerna prawda. Potraktujesz ją niesprawiedliwe, jeśli nadal wszelkie – jakże przecież istotne – informacje zachowasz wyłącznie dla siebie.


Wtedy zaczynasz mówić. Mówisz i nie jesteś w stanie przestać. Słowa wypływają z ciebie samoistnie, nawet nie jesteś ich świadom, ponieważ to jest kompletnie niezależnie od ciebie. Tak samo jak to, iż ciągle przeplatasz swoje palce z jej dłońmi oraz bawisz się końcówkami ciemnych, rozpuszczonych włosów.
Tylko dlaczego nie patrzysz w jej oczy? Boisz się, iż to doszczętnie wypierze cię z uczuć, prawda?

Jednak nie kończysz, bo dzwoni telefon, na który czekałeś zawsze. A kiedy przerywasz rozmowę, patrzysz na nią i próbujesz coś powiedzieć, choć niekoniecznie ci się to udaje. Zresztą wiesz przecież, iż jest to zbędne.
Bo ona już wie.

Mimo wszystko nie wolno wam mieć nadziei.

*

Niebezpiecznie balansujecie na krawędzi dachu. Być może nie patrzycie w gwiazdy, bo ich nie ma, ale to nawet lepiej, gdyż skupiacie się całkowicie na czymś innym – na sobie. Tylko i wyłącznie.
Przeczesujesz palcami jej włosy, próbując zapamiętać ich jedwabistą miękkość, a następnie pochylasz się, wtulając w nie swoją twarz; chcesz poczuć ten zapach szamponu mandarynkowego (być może po raz ostatni, choć nie dopuszczasz tej myśli do swojej świadomości).

Wiesz, że płacze, ale nie jesteś w stanie unieść dłoni o te kilkanaście centymetrów by otrzeć jej łzy, dlatego starasz się je ignorować, bo nie możesz tak bardzo się od niej uzależniać (choć przecież już to zrobiłeś, dokładnie zdajesz sobie z tego sprawę.)
Plączesz się w swoich myślach, po prostu chcesz jej powiedzieć tak dużo, a czasu jest stanowczo zbyt mało. Mocniej przytulasz ją do siebie.

Sierpniowe niebo jest pełne  niskich, kłębiastych chmur, z których w każdej chwili może spaść deszcz, a wy nie macie parasolki czy chociażby kapturów, ale przecież ani ciebie ani jej to nie obchodzi; jesteście dla siebie jedyni, najważniejsi. Nic innego się nie liczy.
- Wrócę. – szepczesz, niemniej nie masz żadnej pewności, czy ona przyjęła do wiadomości te słowa, gdyż jej włosy skutecznie stłumiły dźwięk twojego głosu.

Wzdychasz.
- Wiem. – odpowiada, starając się mówić pewnie i wyraźnie, jednak po chwili słyszysz, jak się załamuje, więc aby  - choć w minimalnym stopniu – zatamować szloch, wtula się w twoją bawełnianą koszulkę.

Gdzieś w oddali szczeka pies, uświadamiając wam, że nie jesteście w stanie odłożyć tego nieuniknionego momentu i mimo, iż nie potrafisz jej od siebie oderwać, w końcu to robisz. Perfidnie patrzysz w jej nadal załzawione oczy, starając się przybrać jak najbardziej obojętny wyraz, na jaki cię tylko stać. Kilkukrotnie mrugasz powiekami, wyjmujesz swoją dłoń z jej malutkiej, drobniutkiej raczki i przecierasz nią zmęczoną twarz.
Myślałeś od tym od tak dawna, iż nawet nie jesteś w stanie stwierdzić, kiedy tak naprawdę zacząłeś, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia.

- Wrócę, ale już nie do ciebie. Nie możesz na mnie czekać, nie mogę cię zobowiązać aż do tego stopnia.
A potem już nie patrzysz na jej przeciętą bólem twarz, próbujesz nie słyszeć tego charakterystycznego dźwięku barierki, gdy musi się jej złapać by nie upaść. Chcesz, aby ona dla ciebie przestała istnieć.

Abyś ty przestał istnieć dla niej. Tak lada moment, z sekundy na sekundę.
Odchodzisz i tylko ty jeden wiesz, że prawdopodobnie już na zawsze.

Pies przestaje szczekać.
 
___________________________
Nie mam nic na moje usprawiedliwienie. Ostatni rozdział był w październiku. To moja osobista porażka. Zresztą tyle się zmieniło, że szkoda gadać. A i to coś powyżej nie jest idealne. Ba! nie jest nawet dobre. Nie jest przeciętne. Niemniej z tą świadomością po prostu muszę żyć, bo inaczej się nie da. A teraz pozostaje mi Wam życzyć miłej majówki, odpoczynku w matury, a nieszczęsnym maturzystom (w tym sama sobie rzecz jasna) życzę dobrych wyników i farta przy losowaniu zestawu na ustny polski.
Au revoir!