sobota, 6 czerwca 2015

Między wadą i idealnością, czyli o tym co było oraz o tym, co być może rozegra się w przyszłości.


Wiesz, że to niemożliwe, ale gdy leżałeś pod narkozą na stole operacyjnym, słyszałeś wszystko. Lekarze wykonywali swoją pracę niezwykle dokładnie i precyzyjnie, ale szeptali między sobą, że ten zabieg nie ma prawa się udać. To co widzieli na wszelakich zdjęciach rentgenowskich, było niczym w porównaniu z tym, co ujrzeli na żywo (a musisz zaznaczyć, iż w swojej karierze zawodowej przebyli już niejedno, ponieważ przeszczepu, w twojej sytuacji,  podjęli się wybitni specjaliści z Berlina).

Pamiętasz, że  - jakimś niewyjaśnionym cudem! – rozejrzałeś się dookoła siebie. Po lewej  stronie stał stół, a obok znajdowała się kilkunastoosobowa grupa pochylona nad twoim ciałem, natomiast po prawej było jasne światło, które zdawało się oślepiać cię swym blaskiem. Mimowolnie zmrużyłeś oczy, a że nie zbliżał się bynajmniej koniec operacji , postawiłeś jeden, niezwykle niepewny krok właśnie w tamtym kierunku. Chciałeś tylko zobaczyć, co to jest, nic więcej tobą nie kierowało aniżeli czysta ciekawość.


Anestezjolog nagle krzyknął, a jakaś maszyna zaczęła przeraźliwie piszczeć.

Jeden z chirurgów smutno popatrzył na swojego kolegę, który stał naprzeciwko niego. Pewnie telepatycznie przekazali sobie to, o czym myślał każdy.

Śmierć.

Sekundę później zaczęli cię reanimować, wykrzykując jakieś pojedyncze, dla ciebie niezrozumiałe komendy.

Czułeś, że twoje ciało robi się coraz bardziej przezroczyste, nogi się pod tobą ugięły i upadłeś na coś, czego nie mogłeś określić jednak mianem ziemi czy podłogi. Siły opuściły cię kompletnie, gdzieś w resztkach swojego umysłu zakodowałeś sobie jedynie krótkie: „Tracimy go.”

A później nagle przed swoimi oczyma zobaczyłeś ją. Była piękna jak zawsze i mówiła ci, iż jesteś silny oraz że – mimo tego, co się wydarzyło – kocha cię ponad wszystko.

Nim pochłonęła cię ciemność, zdążyłeś jeszcze resztkami sił wyszeptać jej imię.

Więcej nie usłyszałeś już nic.


*

 Ponownie razi cię to białe światło, z tą różnicą, że twoje powieki zdają się ważyć tonę, a rzęsy kilogramy.  Czujesz zbierające się łzy, które spowodowane są wyjątkową nadwrażliwością na jasność, ale to mija, ponieważ siłą zmuszasz się do szerszego otworzenia oczu. Zdaje się to na niewiele, widzisz tylko biel, po kilku sekundach kolor ten miesza się z odpychającą, miętową zielenią. Niestety obraz jest jeszcze zbyt zamglony, by wyłapać o chociażby jeden szczegół więcej.

I dopiero, gdy próbujesz głęboko odetchnąć, niesamowity, pieczący ból zdaje się rozrywać twoją klatkę piersiową na milion malutkich kawałków.

Zaczynasz się dusić i kaszleć. Bezgłośne prosisz kogoś o pomoc, jednak jesteś pewien, iż nie nadejdzie ona nigdy; wiesz o tym doskonale. Malutkie szpileczki wbijają się w twoje płuca, powodując ich stopniowe niszczenie; musisz się przed nimi obronić, ale niestety nie posiadasz tarczy. Żadnej.

Całą swoją uwagę skupiasz na lewej dłoni, chcesz nią poruszyć, choć zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to niemalże syzyfowa praca. Jednak okazuje się, iż jeśli czegoś bardzo pragniesz, otrzymasz to w końcu prędzej czy później, bo już po chwili czujesz palce. Opuszkami delikatnie przeciągasz po sztywnym prześcieradle, a następnie natrafiasz na coś w rodzaju rurki, do których podłączone jest całe twoje ciało.

Niemniej jest tam coś jeszcze. Bez problemu wyczuwasz długie, jedwabiste włosy. W pierwszej chwili jesteś niemal przekonany, że to ona, ale później przypominasz sobie, to, co się stało przed twoim wyjazdem i tracisz wszelaką nadzieję.


- Mamo. – twój głos zamiera gdzieś w krtani, a z gardła wydobywa się tylko jakiś przerażający charkot. Maska tlenowa, która biernie spoczywa na tej twarzy, od spodu pokrywa się delikatną mgiełką pary, która uparcie sygnalizuje fakt, że próbujesz skontaktować się z kobietą, która zasnęła, czuwając przy twoim łóżku. Nie wiesz, ile nocy tak spędziła, wolisz jeszcze o tym nie myśleć. Kumulujesz wszystkie możliwe siły, które jeszcze w tobie są i podejmujesz drugą próbę. – Mamo…

Blondynka budzi się. Na początku nie wie, co się dzieje. Skołowana rozgląda się dookoła siebie, aż w końcu natrafia na twój naznaczony cierpieniem wzrok. Momentalnie podrywa się z metalowego, na pewno niewygodnego krzesełka pokrytego obdrapaną już, białą farbą. Słyszysz, że krzyczy, aby ktoś natychmiast wezwał lekarza, który pojawia się dosłownie za kilkanaście sekund.

Wiesz, że on uważa za niewytłumaczalne zjawisko sam fakt, iż przeżyłeś tę operację.

Czy, więc nie masz prawa prosić o coś jeszcze?


Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko.

Naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych,

Ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać (…)


Błagasz o to, by twoje ciało nie odrzuciło przeszczepu. Twoja mama klęcząca z różańcem, którego niebieskie paciorki stopniowo przesuwają się między jej palcami,  przy łóżku, na którym bezwładnie leżysz, walcząc o każdy, nawet najmniejszy oddech, prawdopodobnie uprasza się o to samo.

O cud.
___________________________________
To przejściówka między pierwszą i drugą częścią tego opowiadania. Teraz zaczniemy idealności, które wcale nie będą takie idealne, bo przecież to są idealne wady, ale idealność też może być wadą, czyż nie?