Czasem zastanawiasz się, co
by było, gdybyś jednak umarł i dochodzisz do wniosku, że prawdopodobnie tak
samo. Tak samo cicho, pusto, zimno, nieprzyjemnie, źle, odstraszająco,
nieludzko.
Nie tak, jak powinno być.
Nie tak, jak powinno być.
W gruncie rzeczy sam sobie jesteś winien, doskonale zdajesz sobie z tego
sprawę, ponieważ przez trzy miesiące pobytu w szpitalu zdążyłeś przemyśleć
wszystko dogłębnie. Wbrew pozorom pod względem fizycznym nic cię nie boli, ale
twoja psychika wysyła ostatnie, ledwo dosłyszalne błagania o pomoc. O ratunek,
który prawdopodobnie nie nadejdzie. Który nie ma prawa nadejść, gdyż na niego
nie zasłużyłeś.
Nie boisz się. Przeszedłeś przez to, co paradoksalnie wydaje się najgorsze. Paradoksalnie, bo co może okazać się bardziej przytłaczające od ciągłej bieli szpitalnych ścian, wszechogarniających cię lekarzy i samotności?
Rozglądasz się dookoła siebie i dostrzegasz wpadające przez okno ostatnie promienie jesiennego słońca, które delikatnie muskają twą twarz, a ciebie to wkurwia, bo słońce przypomina ci o niej, dlatego chcesz, żeby zgasło. Raz na zawsze.
Bezwładnie opadasz na lekko twardawe poduszki i wzdychasz głęboko, odczuwając jedynie lekki dyskomfort, który nie pozwala ci zapomnieć o tym, iż - mimo wszystko – jesteś zwycięzcą.
Wygrałeś, Kamil. Nie zmarnuj tego.
Nie boisz się. Przeszedłeś przez to, co paradoksalnie wydaje się najgorsze. Paradoksalnie, bo co może okazać się bardziej przytłaczające od ciągłej bieli szpitalnych ścian, wszechogarniających cię lekarzy i samotności?
Rozglądasz się dookoła siebie i dostrzegasz wpadające przez okno ostatnie promienie jesiennego słońca, które delikatnie muskają twą twarz, a ciebie to wkurwia, bo słońce przypomina ci o niej, dlatego chcesz, żeby zgasło. Raz na zawsze.
Bezwładnie opadasz na lekko twardawe poduszki i wzdychasz głęboko, odczuwając jedynie lekki dyskomfort, który nie pozwala ci zapomnieć o tym, iż - mimo wszystko – jesteś zwycięzcą.
Wygrałeś, Kamil. Nie zmarnuj tego.
* * *
Byłeś kimś innym. Kimś, kogo nikt nie znał. Kimś samotnym.
Kimś, kogo nikt nie rozumiał. Kimś niekochanym. Kimś, kogo wszystkie siły
zostały zaprzepaszczone tego dnia, kiedy okazało się, iż jesteś chory. Kimś,
kogo można nazwać psychiczną kaleką. Kimś, kto nie miał kogoś, do kogo mógłby
się przytulić i rozpłakać. Kimś słabym oraz zniszczonym. Kimś porażonym prądem.
Kimś zepsutym przez życie. Kimś jadowitym. Kimś zrozpaczonym. Kimś, kto uwielbiał
znęcać się sam nad sobą. Kimś, kto popełniał ciągle błędy...
Kimś.
Teraz uświadamiasz sobie, że masz na imię Kamil. Nie jesteś kimś. Jesteś sobą. Człowiekiem. Mężczyzną,
który musiał wcześniej dorosnąć, by zwyciężyć w walce o swoje życie.
Wiesz, że musisz stoczyć bój o to, by odbudować siebie. Niekoniecznie tak, jak tego chcesz, ale tak, by było przynajmniej dobrze. Nie perfekcyjnie – tak nigdy nie było i nie będzie, jesteś tego świadom. Niemniej dobrze być powinno.
A później przypominasz sobie to, czego dowiedziałeś się tego dnia i wiesz, iż nigdy nie powiesz o swoim życiu, że jest chociażby poprawne.
Łudziłeś się, iż będzie na ciebie czekać, choć wyraźnie jej tego zabroniłeś. Uświadomiłeś ją, że – jeśli jakimś bliżej nieokreślonym cudem – wygrasz bitwę na stole operacyjnym i wrócisz, to nie do niej. Że nie masz prawa jej zobowiązywać, że nie może czekać, że to tylko utrudni jej normalne funkcjonowanie, że nie będzie w stanie oddychać – tak jak ty, że się podda.
Że umrze psychicznie.
Łudziłeś się, iż cię kochała.
Wiesz, że musisz stoczyć bój o to, by odbudować siebie. Niekoniecznie tak, jak tego chcesz, ale tak, by było przynajmniej dobrze. Nie perfekcyjnie – tak nigdy nie było i nie będzie, jesteś tego świadom. Niemniej dobrze być powinno.
A później przypominasz sobie to, czego dowiedziałeś się tego dnia i wiesz, iż nigdy nie powiesz o swoim życiu, że jest chociażby poprawne.
Łudziłeś się, iż będzie na ciebie czekać, choć wyraźnie jej tego zabroniłeś. Uświadomiłeś ją, że – jeśli jakimś bliżej nieokreślonym cudem – wygrasz bitwę na stole operacyjnym i wrócisz, to nie do niej. Że nie masz prawa jej zobowiązywać, że nie może czekać, że to tylko utrudni jej normalne funkcjonowanie, że nie będzie w stanie oddychać – tak jak ty, że się podda.
Że umrze psychicznie.
Łudziłeś się, iż cię kochała.
Prychasz pod nosem. Dobre sobie. Gdyby cię kochała,
zrobiłaby wszystko, by na ciebie czekać. Pojechałaby do tego Berlina, czuwałaby
przy tobie i jednocześnie szeptem odmawiałaby Różaniec z twoją matką. To jej
dotyk wybudziłby cię z głębokiej narkozy.
I przede wszystkim – teraz nie okazałoby się, że jest w ciąży z innym facetem.
To boli, Kamil, ale zagryź zęby i zapomnij, by móc w końcu powiedzieć sobie, że jest dobrze, choć doskonale wiesz, iż nigdy kurwa nie będzie.
I przede wszystkim – teraz nie okazałoby się, że jest w ciąży z innym facetem.
To boli, Kamil, ale zagryź zęby i zapomnij, by móc w końcu powiedzieć sobie, że jest dobrze, choć doskonale wiesz, iż nigdy kurwa nie będzie.
* * *
Chciałbyś się napić wódki, ale doskonale wiesz, że nie masz
prawa tego zrobić już nigdy więcej. Dlatego też idziesz przez las, w którym
niegdyś biegałeś, a w kieszeni bluzy masz owiniętą w sreberko gorzką czekoladę
z nadzieniem kokosowym – twoją ulubioną. Kawałki słodkiego przysmaku roztapiają
się w twoich ustach, niemniej nie odczuwasz jakiejkolwiek poprawy nastroju,
która choć odrobinę mogłaby podnieść cię na duchu.
Wzdychasz.
Tak cholernie chciałbyś móc pobiec, ale zdajesz sobie sprawę z tego, iż nie możesz, jeszcze nie teraz. I choć bieg mógłby – przynajmniej na moment – zastąpić pustkę panującą w twoim sercu, nawet nie próbujesz, ponieważ mimo wszystko nie chcesz umierać.
Siadasz, więc pod starą sosną. Nie zwracasz uwagi na to, że stosy igieł spadają na twoją osobę, jest ci to w sumie całkiem obojętne. Chcesz być sam, by stoczyć dialog z szumem wiatru, który jako jedyny próbuje przeciąć wszechogarniającą cię ciszę. Wbrew pozorom jesteś zadowolony z takiego stanu rzeczy, więc opierasz głowę o brązową, nieco wysuszoną korę i zamykasz oczy, by lepiej wsłuchać się w to, co próbuje przekazać ci las, który zdaje się być odpowiednim doradcą w kwestii samotności i emocjonalnego ogłuszenia.
Wzdychasz.
Tak cholernie chciałbyś móc pobiec, ale zdajesz sobie sprawę z tego, iż nie możesz, jeszcze nie teraz. I choć bieg mógłby – przynajmniej na moment – zastąpić pustkę panującą w twoim sercu, nawet nie próbujesz, ponieważ mimo wszystko nie chcesz umierać.
Siadasz, więc pod starą sosną. Nie zwracasz uwagi na to, że stosy igieł spadają na twoją osobę, jest ci to w sumie całkiem obojętne. Chcesz być sam, by stoczyć dialog z szumem wiatru, który jako jedyny próbuje przeciąć wszechogarniającą cię ciszę. Wbrew pozorom jesteś zadowolony z takiego stanu rzeczy, więc opierasz głowę o brązową, nieco wysuszoną korę i zamykasz oczy, by lepiej wsłuchać się w to, co próbuje przekazać ci las, który zdaje się być odpowiednim doradcą w kwestii samotności i emocjonalnego ogłuszenia.
* * *
- Kamil?
Nie wiesz, kiedy zasnąłeś w tej niewygodnej pozycji, nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak właśnie wyglądasz obsypany ciemnozielonymi
igiełkami oraz liśćmi pochodzącymi ze znajdującej się w oddali brzozy. Wiesz
tylko jedno. Musisz mieć omany, skoro właśnie teraz słyszysz jej głos, który na
dodatek drży z przerażenia. W głębi duszy się śmiejesz, bo zapewne pomyślała,
iż znowu próbowałeś się zabić. Właśnie teraz. A ty po prostu zasnąłeś ze
znużenia, ponieważ nie jesteś jeszcze wystarczająco silny na takie wędrówki po
lesie.
Paradoks życia, co nie?
Powoli otwierasz oczy. Pierwsze, co do ciebie dociera, to
fakt, iż musiał nastać wieczór. Jakim cudem nie obudziło cię wszechogarniające
zimno? Nie wiesz, zdajesz sobie sprawę jedynie z tego, że stoi przed tobą ona.
Ta sama, która postanowiła się tobą zabawić w iście wyrafinowany oraz perfidny
sposób. Ta sama, pachnąca cytrusami. Z tymi samymi fiołkowymi tęczówkami. Z
tymi samymi bujnymi włosami, tym razem związanymi w koński ogon. W tych samych
dresach, w których już niegdyś ją widziałeś. W końcu na nogach ma te same
sportowe buty, które pamiętasz z waszych wspólnych treningów, choć wówczas się
jeszcze dobrze nie znaliście. To tylko one was tak naprawdę łączyły, bo uczucia
między wami nie było, przynajmniej nie z jej strony.
Wstań, spójrz jej w
oczy i odejdź. Oczyść się z resztek tej fascynacji tą osobą, bo nie jest za
późno, by to zrobić, prawda? Postaraj się wykonać wszystko bez najmniejszego
zawahania, jakby to w ogóle cię nie obchodziło, jakby chodziło o kogoś zupełnie
innego.
Zresztą jesteś innym człowiekiem, dasz radę.
Zresztą jesteś innym człowiekiem, dasz radę.
Nieudolnie wstajesz, otrzepujesz się z tych cholernych igiełek i
podnosisz głowę, by nad nią górować, nie tylko wzrostem, ale także
mentalnością. Krzyżujesz spojrzenie z jej wzrokiem, a później czujesz pustkę.
Nie wiesz, co masz zrobić, co powiedzieć, nie wiesz, co czujesz, nie wiesz, co
będzie w przyszłości, nie wiesz, czy odejdziesz z tego jebanego lasu, niczego
nie wiesz i masz wrażenie, iż nigdy niczego nie wiedziałeś. Cała twoja
filozofia o odrodzeniu się nagle zniknęła, pozostawiła po sobie jedynie smętne
opary tego, co jeszcze kilka chwil temu nazywałeś twą siłą.
- Bałam się, że coś ci się stało. – szepcze Rozalia, a
później zwiesza głowę tak nisko, iż przez chwilę masz wrażenie, że zemdleje, co
w jej obecnym stanie nieszczególnie by cię zdziwiło. – Nie rób tak więcej.
Nieoczekiwanie parskasz śmiechem. Sam nie wiesz dlaczego. To
przez ten ironiczny charakter sytuacji? A może nagle zawładnęło tobą jakieś
szczególnie poczucie humoru? Śmiejesz się tak głośno, że twój głos odbija się
echem od ściany drzew i wraca do ciebie z co najmniej trzykrotną siłą. W końcu
cichniesz, by zadać to jedno, nurtujące cię, nieco retoryczne pytanie.
- Kiedykolwiek się o mnie bałaś? - dziewczyna momentalnie podnosi spuszczoną
głowę, by utkwić w tobie nasączone przerażeniem spojrzenie, co w sumie tylko
dodaje ci odwagi, by kontynuować. – Ty tylko udajesz. Jesteś dobrą aktorką, już
prawie ci uwierzyłem, że mnie kochałaś.
Gdy wypowiadasz te słowa, czujesz przede wszystkim
satysfakcję. Jakiś ciężar spada z twego – o ironio! – zdrowego serca i leci
gdzieś głęboko w dół. Stawiasz ten pierwszy krok i chcesz odejść, ale odwracasz
się na pięcie i syczysz w jej kierunku:
- Gdybyś mnie kochała, nie dałabyś dupy pierwszemu lepszemu
facetowi, kiedy ja walczyłem dla ciebie o życie.
Nie patrzysz na nią, nie chcesz widzieć wyrazu jej twarzy,
bo – być może – to by cię złamało i momentalnie pożałowałbyś każdego z
wypowiedzianych przez ciebie słów. Zamykasz powieki, a gdy je otwierasz,
czujesz, iż możesz rozpocząć nowe, lepsze życie. Bez Rozalii, bez pustych
zapewnień, bez teatralnej sztuczności oraz gry aktorskiej.
Pragniesz oczyszczenia.
Co jednak z tego, skoro kiedy jednak podnosisz spojrzenie, widzisz
jej zapłakaną twarz, a wtedy coś w tobie pęka i uświadamiasz sobie, iż owszem –
jest za późno, ponieważ mimo wszystko nie potrafisz przestać kochać tej
dziewczyny.
Mimo tego, że ona
nigdy nie kochała ciebie.
_______________________________________________
Ostatni raz byłam tu miliony lat temu, ale poczułam potrzebę powrotu i ani trochę nie żałuję.
I ojejku - co się tu narobiło... pierwotnie nie było aż takiego zamiaru. Zresztą konkretnego zarysu Idealności tak naprawdę nie było nigdy, kiedyś tylko napisałam epilog, który jest gdzieś na starym laptopie, przynajmniej mam takową nadzieję, bo mógł go usunąć brat.
A teraz? Teraz wiem, co mniej więcej może się tu wydarzyć i jak to się zakończy, choć pisanie tworzy różne scenariusze, niejednokrotnie się o tym przekonałam.
A teraz? Teraz wiem, co mniej więcej może się tu wydarzyć i jak to się zakończy, choć pisanie tworzy różne scenariusze, niejednokrotnie się o tym przekonałam.
Błędy wybaczcie i ten marny poziom, ale i tak chwilami myślałam, iż nie potrafię już pisać, że nigdy niczego ambitniejszego znowu nie stworzę, także tragedii kompletnej chyba nie ma, zresztą ocenę pozostawiam Wam, o ile ktoś skomentuje, bo wiem, iż niektórzy jednak czekają. I chwała dziewczęta za to, że polubiłyście na Twitterze ten maleńki urywek z tej całości. Nawet nie macie pojęcia, jaką radość mi sprawiłyście tym, że ktoś to przeczyta, o tym pamięta, choć na chwilę się nad tym zastanowi. Mega za to dziękuję i cóż mogę więcej powiedzieć?
Buziaki, Słoneczka i bardzo Was kocham, wiecie? <3
Buziaki, Słoneczka i bardzo Was kocham, wiecie? <3
Ojej. Cześć. A myślałam niedawno o tej historii, nawet nie wiedziałam, że jednak coś tu się pojawiło. Bardzo mnie to cieszy. Marny poziom? Żartujesz? Piszesz magicznie, to się nie zmieniło.
OdpowiedzUsuń