Jedyne, czego chcesz, to zapomnieć o tym, o czym się dziś
dowiedziałeś, ale przecież nie jesteś w stanie tego zrobić, bo zadyszka po raz
już kolejny daje o sobie znać. Biegłeś stanowczo zbyt szybko a na dodatek
wypadłeś z formy. Na pewno nie pobiegniesz w maratonie. Przecież o tym wiesz.
Brak jakichkolwiek złudzeń
zdaje się cię zadręczać, przenikać twoją duszę na wskroś. Męczysz się
coraz bardziej, gubisz się…
… W swoim życiu. Tylko i wyłącznie.
Zmuszasz swój organizm do jeszcze większego wysiłku,
podnosisz głowę, patrzysz odważnie do przodu (choć nie dostrzegasz tam raczej
żadnego zagrożenia, tylko drogę pokrytą dziurawym asfaltem i kilka
okolicznych - już ogołoconych - krzaków). Przeklinasz się w myślach.
Stawiasz pierwszy, niezwykle ociężały krok, a następnie twoja dolna, lewa kończyna
odmawia ci posłuszeństwa, gdyż boleśnie upadasz na ziemię.
Kiedyś było inaczej.
Kiedyś biegałeś praktycznie bez przerwy. Kiedyś było to twoją miłością, dziś
nie masz już do niej dostępu.
Zastanawiasz się, z jakiego powodu los jest dla ciebie aż
tak niesprawiedliwy. Niestety, odpowiedzi na swoje nieme pytania, nie
dostajesz, ale nie jesteś rozczarowany, bo od początku wiedziałeś, że tak
będzie.
Każdy, tylko nie ty.
Oczywiście.
*
Nic nie mówisz, kiedy wracasz do domu, nie wiesz po prostu
jak ująć w słowa to, co kołacze ci się w myślach od jakiś pięciu godzin.
Widocznie twoja twarz nie wyraża żadnych uczuć, bo rodzice patrzą na ciebie bez
ani cienia podejrzliwości. Już dawno
przyzwyczaili się do twojej skrytości, nie chcą pytać cię o nic, bo zdają sobie
sprawę z tego, iż jest to kompletnie bezsensowne.
Siostra przerzuca kartki jakieś kolorowej gazety na temat
mody – prawdopodobnie nie zauważa nawet twojego przybycia.
Jakoś niespecjalnie cię to dziwi.
Swoje kroki kierujesz do kuchni, tam na chwilę przystajesz,
zastanawiając się, w jakim celu tak właściwie tam przyszedłeś, ale w głowie
masz tylko głuchą pustkę, więc podchodzisz do jasnego, drewnianego blatu, z
szafki wyjmujesz swój kubek (skromny, cały biały), a następnie wypełniasz go
sokiem pomarańczowym.
Próbujesz wypić choć parę kropel, by zwilżyć wysuszone na
wiór gardło, jednakże gdy tylko czujesz ten lekko kwaskowaty smak cieczy,
krztusisz się, ponieważ to właśnie w tamtej chwili wszystko sobie uświadamiasz.
Jakimś cudem naczynie
pęka ci w dłoni.
Zapewne ścisnąłeś je zbyt mocno, ale to utwierdza cię w
przekonaniu, że nie masz zamiaru się poddać. Nie teraz.
I choć wszystko
dookoła woła do ciebie rozbawionym głosem, iż jesteś bez szans, ty postanawiasz
walczyć z tymi przeciwnościami losu, które cię spotkały.
Zraniłeś się w opuszek palca. Tracisz kolejne cenne krople
krwi, ale jakoś niespecjalnie cię to obchodzi.
Myślisz. Zapadasz w coraz głębszy trans.
Strużka czerwonej cieczy leci już po twoim nadgarstku, a
następnie spokojnie skapuje na podłogę.
Nawet to egzystencja
ci odbiera, więc zastanów się, po co właściwie jeszcze żyjesz?
*
W lewej dłoni trzymasz ołówek. Tak, lewej. Przecież zawsze
byłeś odmieńcem, niejednokrotnie ktoś ci to wypomniał. Siedzisz na wykładanej jasnymi panelami
podłodze, pod nogami masz puszysty, ciemnofioletowy dywan, który zawsze
lubiłeś, ale dziś jakoś nie czujesz do niego głębszego sentymentu.
Zastanawiasz się, co możesz napisać (bo przecież wiesz, że
cokolwiek powinieneś), ręka zaczyna ci niebezpiecznie drżeć, a ty sam zdajesz
się znajdować w całkowicie innym miejscu. Sięgasz po stertę białych kartek
leżących nieopodal ciebie, ale oczywiście wszystko musi stać ci na przeszkodzie,
gdyż momentalnie rozsypują się po całej podłodze. Orientujesz się jednak, iż są
one zapisane twoim wyjątkowo rozpoznawalnym charakterem pisma.
Szybko kręcisz przecząco głową. To nigdy nie miało sensu.
Nic nie ma sensu.
*
Nadchodzi ciemność, a
ty wbrew wszystkiemu – biegniesz. Nic cię nie boli, czujesz się wyśmienicie i
nie marzysz o niczym innym, aby roześmiać się tym wszystkim doktorkom w twarz.
W oddali słyszysz szum przejeżdżających samochodów, widzisz światła ich
reflektorów, które oświetlają okoliczne drzewa. Rześkie powietrze owiewa twoją
twarz, która już od dawna powinna być naznaczona zmęczeniem i niesamowitym
cierpieniem, ale przecież ty wiesz, iż silne leki przeciwbólowe i kofeina są wyznacznikiem
twojego przyszłego sukcesu. Pisałeś już o tym, dokładnie to pamiętasz.
I nagle zaczynasz się
krztusić. Nie mogłeś nic nie podejrzewać, bo nic nie powinno przychodzić za
łatwo, prawda?
Dlaczego uwierzyłeś,
że jesteś w stanie to pokonać? Dlaczego przez minutę zacząłeś się łudzić?
Jesteś kolejnym
potencjalnym głupcem, chłopcze.
*
Kiedyś się tym bardzo interesowałeś. Nikt niczego nie
podejrzewał, w końcu mali mężczyźni powinni kochać widok krwi, czołgi czy
armaty z bombami. Który chłopiec nie chciał w dzieciństwie zostać panem policjantem
i mieć pistolet?
Tak, więc nikt niczego nie dostrzegł, gdy ty z ciekowością
studiowałeś każdy napotkany przez siebie rodzaj śmierci.
Pamiętasz, iż pętla nie powinna być zbyt luźna, sznur
śliski, a miejsce dokładnie widoczne. Jeśli ktoś jest pewien tego, co chce
zrobić, musi mieć wszystko dokładnie przygotowane już wcześniej, niemniej ty działasz
niezwykle spontanicznie.
I być może spełniłeś większość warunków, a stara szopa, w której chcesz dokonać swej
ostatecznej egzekucji, jest kompletnie nieuczęszczana przez ludzi. Być może
gdybyś tylko chciał, zrobiłbyś to szybciej i stosunkowo inaczej. Być może, ale
przecież jesteś nieugięty w swych decyzjach. Postanowiłeś się powiesić i to
zrobisz.
Odrzucasz na bok nóż, którym musiałeś odciąć jakiś
rozdwojony koniec przestarzałej liny.
Wiążesz ją.
Zakładasz na szyję.
Ściskasz.Skaczesz.
Wisisz.
Dusisz się.
A później sam nie wiesz jak to się dzieje, iż nagle spadasz
na ziemię. Bolesny upadek amortyzuje fakt, że do twoich płuc docierają już
względnie normalne porcje tlenu, co świadczy o tym, iż ktoś (kimkolwiek by nie
był) odratował cię niemalże momentalnie. W myślach łajasz się za to, że nie
wyrzuciłeś noża, wtedy to nie byłoby aż takie banalne i proste.
Mija kilka minut aż w końcu decydujesz się, by podnieść
głowę go góry i ujrzeć twarz tego człowieka, ale kiedy tylko to robisz,
zamierasz ze zdziwienia, bo przecież to dziewczyna. Na dodatek znajoma (co
prawda tylko z widzenia, ale jednak). Znasz też jej imię, gdyż jest równie
niespotykane co barwa jej niemalże fioletowych oczu.
Rozalia.
Nie wiesz, czy przypadkiem nie jest przerażona jeszcze
bardziej od ciebie, ale momentalnie dociera do ciebie fakt, iż jakoś
niespecjalnie cię to interesuje. Przełykasz ślinę, próbując się podnieść. Nie
jest to takie proste, na jakie się wydaje, bo prawa kostka zdaje się emanować żywym
ogniem. Po paru próbach dźwignięcia się
do góry, poddajesz się.
- Dlaczego chciałeś to zrobić? Każdy wie, że masz przecież
wszystko.
Pytanie, które ona zadaje, wypełnia każdą część twojego
mózgu, zmuszając go do jakiejkolwiek pracy, by znaleźć dobrą odpowiedź, ale im
bardziej się starasz, tym mocniej pustka w twoim umyśle daje o sobie znać.
Przez moment raptownie braknie ci oddechu, ale nie wiesz, czy jest to
spowodowane twoim niedoszłym samobójstwem czy …
Otwierasz usta i natychmiast je zamykasz. Nie potrafisz
wypowiedzieć ani jednego logicznego i sensownego zdania, które mogłoby służyć za
twoje usprawiedliwienie. Irytuje cię to.
Ponownie podejmujesz próbę podniesienia się, niemniej tym
razem udaną, choć musisz zacisnąć zęby, by nie krzyknąć z bólu. Chcesz po
prostu stamtąd odejść, ale gdy tylko podchodzisz do tej dziewczyny, mówisz
pewnym siebie głosem, który jest doszczętnie przesiąknięty jadem:
- Gówno cię to obchodzi.
Później odchodzisz, choć gdzieś w głębi serca masz nadzieję,
iż Rozalia nie wyjawi nikomu twojej tajemnicy.
*
Nie mogłem, nie
potrafiłem, nie byłem w stanie, nie wytrzymałem.
Wybacz mi, Mamo.
Wczoraj było naprawdę
źle, ale to nic w porównaniu z dzisiaj. To coś jest we mnie, siedzi sobie
gdzieś głęboko i śmieje się z Nas wszystkich, robiąc sobie perfidne żarty. Nas
one nie śmieszą, ale tego czegoś ten fakt nie obchodzi.
Wieczorem patrzę w
niebo i zastanawiam się, czy ktoś na mnie z niego spogląda. Często wydaje mi
się, że nie, ale nigdy nie przestałem wierzyć, wiesz? Bo bywają dni, kiedy jest
lepiej, ale sądzę, iż to tylko coś w rodzaju nikłej nagrody pocieszenia.
Mamo.
Zastanawiasz się
pewnie nad wieloma rzeczami, o których nie mówię Ci ani słowem, prawda? O Amelii
wiesz wszystko, no prawie, tak z reguły bywa, iż matka i córka mają dużo lepszy
kontakt i rozumieją się niemalże bez słów. Wiem, że tak ze mną nie jest, ale
jestem świadom tego, iż nigdy byś mnie nie zrozumiała, gdybym zaczął Ci teraz o
tym wszystkim opowiadać. Bo wyobraź sobie, że siadamy przy naszym wesołym
kominku, Ty z parującym kubkiem kawy w dłoni, a ja z kanapką z marmoladą różaną
i kakao (tak samo, jak przed laty)i zaczynam opowiadać Ci o tym, co mnie gnębi.
Idę o zakład, że nie byłabyś w stanie tego słuchać, to jest byt bolesne, a ja
nie chcę, by Twoją duszę coś okaleczyło tak mocno niczym ostra żyletka.
Nie mogę Ci powiedzieć
o tym, dlaczego to zrobiłem, bo to nie jest prośba o pomoc, to nie jest żadne głośne
wołanie. Na to jest już stanowczo za późno.
Mamo.
Przepraszam. Tak
bardzo Was wszystkich przepraszam. Ciebie, Tatę, Amelię… nawet Kofi (wiesz, że
przecież zawsze uwielbiałem tego kociaka, prawda?).
Nie szukajcie mnie.
Znajdę się sam. W innym miejscu, w całkiem innym świecie, gdzie problemy nie
istnieją, a każdy człowiek tratowany na równi z innymi….
Żegnajcie, tam
naprawdę będzie mi lepiej.
*
Kulejąc wchodzisz do domu, a pierwsze co cię uderza, to
panująca, wszechogarniająca cisza. Wiesz co to oznacza.
Twoja mama siedzi na kanapie, jej już nieco przyprószone siwizną
blond włosy spadają bezwładnie na ramiona, na bladych policzkach widzisz strugi
nieobtartych łez (widocznie nawet na tą niezwykle przecież sporadyczną czynność
nie ma już siły). W dłoniach trzyma całkowicie pomiętą kartkę papieru, a ty rozpoznajesz
swój list, który jej zostawiłeś.
Powoli do niej
podchodzisz, a następnie klękasz przed nią na podłodze. Ona zaś bez żadnych zbędnych
komentarzy przytula cię do siebie. Tak samo jak kilka lat temu, gdy byłeś
jeszcze małym chłopcem.
- Mamo, nie chciałem. – szepcesz, by ją uspokoić, jednak
przecież doskonale zdajesz sobie sprawę
tego, że to nieprawda.
Kłamiesz jej prosto w oczy.
Mimowolnie coś ściska cię w sercu.
_________________________
Kobietki Wy moje najdroższe i ukochane, ja naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę nie spodziewałam się takiego przyjęcia z Waszej strony i dlatego chciałabym Wam bardzo, ale to bardzo podziękować, bo te słowa są tak ogromną motywacją... ah. Kocham Was! <3
Tak właściwie wiecie, że jeśli kiedykolwiek będę mieć córkę, to nazwę ją właśnie Rozalia? Mam ewidentną słabość do tego imienia.
Tak właściwie wiecie, że jeśli kiedykolwiek będę mieć córkę, to nazwę ją właśnie Rozalia? Mam ewidentną słabość do tego imienia.
Jej... Wybacz, ale w tym momencie to jest najbardziej wyrazisty komentarz na jaki mnie stać. Myślę, że w tym wypadku milczenie będzie najbardziej wymownym komentarzem. Kocham <3
OdpowiedzUsuń