sobota, 21 czerwca 2014

Wada pierwsza: Nikt nie może być całkowicie idealny, każdy z nas ma tą jedną, nawet maleńką, skazę, która powoli staje się blizną na sercu.


Jedyne, czego chcesz, to zapomnieć o tym, o czym się dziś dowiedziałeś, ale przecież nie jesteś w stanie tego zrobić, bo zadyszka po raz już kolejny daje o sobie znać. Biegłeś stanowczo zbyt szybko a na dodatek wypadłeś z formy. Na pewno nie pobiegniesz w maratonie. Przecież o tym wiesz.
Brak jakichkolwiek złudzeń  zdaje się cię zadręczać, przenikać twoją duszę na wskroś. Męczysz się coraz bardziej, gubisz się…

… W swoim życiu. Tylko i wyłącznie.
Zmuszasz swój organizm do jeszcze większego wysiłku, podnosisz głowę, patrzysz odważnie do przodu (choć nie dostrzegasz tam raczej żadnego zagrożenia, tylko drogę pokrytą dziurawym asfaltem i kilka okolicznych  - już ogołoconych  - krzaków). Przeklinasz się w myślach. Stawiasz pierwszy, niezwykle ociężały krok, a następnie twoja dolna, lewa kończyna odmawia ci posłuszeństwa, gdyż boleśnie upadasz na ziemię.

Kiedyś było inaczej. Kiedyś biegałeś praktycznie bez przerwy. Kiedyś było to twoją miłością, dziś nie masz już do niej dostępu.
Zastanawiasz się, z jakiego powodu los jest dla ciebie aż tak niesprawiedliwy. Niestety, odpowiedzi na swoje nieme pytania, nie dostajesz, ale nie jesteś rozczarowany, bo od początku wiedziałeś, że tak będzie.

Każdy, tylko nie ty. Oczywiście.

 

*

Nic nie mówisz, kiedy wracasz do domu, nie wiesz po prostu jak ująć w słowa to, co kołacze ci się w myślach od jakiś pięciu godzin. Widocznie twoja twarz nie wyraża żadnych uczuć, bo rodzice patrzą na ciebie bez ani cienia podejrzliwości.  Już dawno przyzwyczaili się do twojej skrytości, nie chcą pytać cię o nic, bo zdają sobie sprawę z tego, iż jest to kompletnie bezsensowne.
Siostra przerzuca kartki jakieś kolorowej gazety na temat mody – prawdopodobnie nie zauważa nawet twojego przybycia.

Jakoś niespecjalnie cię to dziwi.
Swoje kroki kierujesz do kuchni, tam na chwilę przystajesz, zastanawiając się, w jakim celu tak właściwie tam przyszedłeś, ale w głowie masz tylko głuchą pustkę, więc podchodzisz do jasnego, drewnianego blatu, z szafki wyjmujesz swój kubek (skromny, cały biały), a następnie wypełniasz go sokiem pomarańczowym.

Próbujesz wypić choć parę kropel, by zwilżyć wysuszone na wiór gardło, jednakże gdy tylko czujesz ten lekko kwaskowaty smak cieczy, krztusisz się, ponieważ to właśnie w tamtej chwili wszystko sobie uświadamiasz.
Jakimś cudem naczynie pęka ci w dłoni.

Zapewne ścisnąłeś je zbyt mocno, ale to utwierdza cię w przekonaniu, że nie masz zamiaru się poddać. Nie teraz.
I choć wszystko dookoła woła do ciebie rozbawionym głosem, iż jesteś bez szans, ty postanawiasz walczyć z tymi przeciwnościami losu, które cię spotkały.

Zraniłeś się w opuszek palca. Tracisz kolejne cenne krople krwi, ale jakoś niespecjalnie cię to obchodzi.
Myślisz. Zapadasz w coraz głębszy trans.

Strużka czerwonej cieczy leci już po twoim nadgarstku, a następnie spokojnie skapuje na podłogę.
Nawet to egzystencja ci odbiera, więc zastanów się, po co właściwie jeszcze żyjesz?



 

*

W lewej dłoni trzymasz ołówek. Tak, lewej. Przecież zawsze byłeś odmieńcem, niejednokrotnie ktoś ci to wypomniał.  Siedzisz na wykładanej jasnymi panelami podłodze, pod nogami masz puszysty, ciemnofioletowy dywan, który zawsze lubiłeś, ale dziś jakoś nie czujesz do niego głębszego sentymentu.
Zastanawiasz się, co możesz napisać (bo przecież wiesz, że cokolwiek powinieneś), ręka zaczyna ci niebezpiecznie drżeć, a ty sam zdajesz się znajdować w całkowicie innym miejscu. Sięgasz po stertę białych kartek leżących nieopodal ciebie, ale oczywiście wszystko musi stać ci na przeszkodzie, gdyż  momentalnie rozsypują się po całej podłodze. Orientujesz się jednak, iż są one zapisane twoim wyjątkowo rozpoznawalnym charakterem pisma.

Szybko kręcisz przecząco głową.  To nigdy nie miało sensu.
Nic nie ma sensu.

 

*

Nadchodzi ciemność, a ty wbrew wszystkiemu – biegniesz. Nic cię nie boli, czujesz się wyśmienicie i nie marzysz o niczym innym, aby roześmiać się tym wszystkim doktorkom w twarz. W oddali słyszysz szum przejeżdżających samochodów, widzisz światła ich reflektorów, które oświetlają okoliczne drzewa. Rześkie powietrze owiewa twoją twarz, która już od dawna powinna być naznaczona zmęczeniem i niesamowitym cierpieniem, ale przecież ty wiesz, iż silne leki przeciwbólowe i kofeina są wyznacznikiem twojego przyszłego sukcesu. Pisałeś już o tym, dokładnie to pamiętasz.
I nagle zaczynasz się krztusić. Nie mogłeś nic nie podejrzewać, bo nic nie powinno przychodzić za łatwo, prawda?

Dlaczego uwierzyłeś, że jesteś w stanie to pokonać? Dlaczego przez minutę zacząłeś się łudzić?
Jesteś kolejnym potencjalnym głupcem, chłopcze.

 

*

Kiedyś się tym bardzo interesowałeś. Nikt niczego nie podejrzewał, w końcu mali mężczyźni powinni kochać widok krwi, czołgi czy armaty z bombami. Który chłopiec nie chciał w dzieciństwie zostać panem policjantem i mieć pistolet?
Tak, więc nikt niczego nie dostrzegł, gdy ty z ciekowością studiowałeś każdy napotkany przez siebie rodzaj śmierci.

Pamiętasz, iż pętla nie powinna być zbyt luźna, sznur śliski, a miejsce dokładnie widoczne. Jeśli ktoś jest pewien tego, co chce zrobić, musi mieć wszystko dokładnie przygotowane już wcześniej, niemniej ty działasz niezwykle spontanicznie.
I być może spełniłeś większość warunków,  a stara szopa, w której chcesz dokonać swej ostatecznej egzekucji, jest kompletnie nieuczęszczana przez ludzi. Być może gdybyś tylko chciał, zrobiłbyś to szybciej i stosunkowo inaczej. Być może, ale przecież jesteś nieugięty w swych decyzjach. Postanowiłeś się powiesić i to zrobisz.

Odrzucasz na bok nóż, którym musiałeś odciąć jakiś rozdwojony koniec przestarzałej liny.
Wiążesz ją.

Zakładasz na szyję.
Ściskasz.

Skaczesz.

Wisisz.

Dusisz się.
A później sam nie wiesz jak to się dzieje, iż nagle spadasz na ziemię.  Bolesny upadek amortyzuje  fakt, że do twoich płuc docierają już względnie normalne porcje tlenu, co świadczy o tym, iż ktoś (kimkolwiek by nie był) odratował cię niemalże momentalnie. W myślach łajasz się za to, że nie wyrzuciłeś noża, wtedy to nie byłoby aż takie banalne i proste.

Mija kilka minut aż w końcu decydujesz się, by podnieść głowę go góry i ujrzeć twarz tego człowieka, ale kiedy tylko to robisz, zamierasz ze zdziwienia, bo przecież to dziewczyna. Na dodatek znajoma (co prawda tylko z widzenia, ale jednak). Znasz też jej imię, gdyż jest równie niespotykane co barwa jej niemalże fioletowych oczu.
Rozalia.

Nie wiesz, czy przypadkiem nie jest przerażona jeszcze bardziej od ciebie, ale momentalnie dociera do ciebie fakt, iż jakoś niespecjalnie cię to interesuje. Przełykasz ślinę, próbując się podnieść. Nie jest to takie proste, na jakie się wydaje, bo prawa kostka zdaje się emanować żywym ogniem.  Po paru próbach dźwignięcia się do góry, poddajesz się.

- Dlaczego chciałeś to zrobić? Każdy wie, że masz przecież wszystko.

Pytanie, które ona zadaje, wypełnia każdą część twojego mózgu, zmuszając go do jakiejkolwiek pracy, by znaleźć dobrą odpowiedź, ale im bardziej się starasz, tym mocniej pustka w twoim umyśle daje o sobie znać. Przez moment raptownie braknie ci oddechu, ale nie wiesz, czy jest to spowodowane twoim niedoszłym samobójstwem czy …
Otwierasz usta i natychmiast je zamykasz. Nie potrafisz wypowiedzieć ani jednego logicznego i sensownego zdania, które mogłoby służyć za twoje usprawiedliwienie. Irytuje cię to.

Ponownie podejmujesz próbę podniesienia się, niemniej tym razem udaną, choć musisz zacisnąć zęby, by nie krzyknąć z bólu. Chcesz po prostu stamtąd odejść, ale gdy tylko podchodzisz do tej dziewczyny, mówisz pewnym siebie głosem, który jest doszczętnie przesiąknięty jadem:

- Gówno cię to obchodzi.
Później odchodzisz, choć gdzieś w głębi serca masz nadzieję, iż Rozalia nie wyjawi nikomu twojej tajemnicy.

 

*

Nie mogłem, nie potrafiłem, nie byłem w stanie, nie wytrzymałem.
Wybacz mi, Mamo.  

Wczoraj było naprawdę źle, ale to nic w porównaniu z dzisiaj. To coś jest we mnie, siedzi sobie gdzieś głęboko i śmieje się z Nas wszystkich, robiąc sobie perfidne żarty. Nas one nie śmieszą, ale tego czegoś ten fakt nie obchodzi.
Wieczorem patrzę w niebo i zastanawiam się, czy ktoś na mnie z niego spogląda. Często wydaje mi się, że nie, ale nigdy nie przestałem wierzyć, wiesz? Bo bywają dni, kiedy jest lepiej, ale sądzę, iż to tylko coś w rodzaju nikłej nagrody pocieszenia.

Mamo.
Zastanawiasz się pewnie nad wieloma rzeczami, o których nie mówię Ci ani słowem, prawda? O Amelii wiesz wszystko, no prawie, tak z reguły bywa, iż matka i córka mają dużo lepszy kontakt i rozumieją się niemalże bez słów. Wiem, że tak ze mną nie jest, ale jestem świadom tego, iż nigdy byś mnie nie zrozumiała, gdybym zaczął Ci teraz o tym wszystkim opowiadać. Bo wyobraź sobie, że siadamy przy naszym wesołym kominku, Ty z parującym kubkiem kawy w dłoni, a ja z kanapką z marmoladą różaną i kakao (tak samo, jak przed laty)i zaczynam opowiadać Ci o tym, co mnie gnębi. Idę o zakład, że nie byłabyś w stanie tego słuchać, to jest byt bolesne, a ja nie chcę, by Twoją duszę coś okaleczyło tak mocno niczym ostra żyletka.

Nie mogę Ci powiedzieć o tym, dlaczego to zrobiłem, bo to nie jest prośba o pomoc, to nie jest żadne głośne wołanie. Na to jest już stanowczo za późno.
Mamo.

Przepraszam. Tak bardzo Was wszystkich przepraszam. Ciebie, Tatę, Amelię… nawet Kofi (wiesz, że przecież zawsze uwielbiałem tego kociaka, prawda?).
Nie szukajcie mnie. Znajdę się sam. W innym miejscu, w całkiem innym świecie, gdzie problemy nie istnieją, a każdy człowiek tratowany na równi z innymi….

Żegnajcie, tam naprawdę będzie mi lepiej.

*

Kulejąc wchodzisz do domu, a pierwsze co cię uderza, to panująca, wszechogarniająca cisza. Wiesz co to oznacza.
Twoja mama siedzi na kanapie, jej już nieco przyprószone siwizną blond włosy spadają bezwładnie na ramiona, na bladych policzkach widzisz strugi nieobtartych łez (widocznie nawet na tą niezwykle przecież sporadyczną czynność nie ma już siły). W dłoniach trzyma całkowicie pomiętą kartkę papieru, a ty rozpoznajesz swój list, który jej zostawiłeś.

Powoli  do niej podchodzisz, a następnie klękasz przed nią na podłodze. Ona zaś bez żadnych zbędnych komentarzy przytula cię do siebie. Tak samo jak kilka lat temu, gdy byłeś jeszcze małym chłopcem.

- Mamo, nie chciałem. – szepcesz, by ją uspokoić, jednak przecież doskonale zdajesz sobie sprawę  tego, że to nieprawda.
Kłamiesz jej prosto w oczy.

Mimowolnie coś ściska cię w sercu.
 
_________________________
Kobietki Wy moje najdroższe i ukochane, ja naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę nie spodziewałam się takiego przyjęcia z Waszej strony i dlatego chciałabym Wam bardzo, ale to bardzo podziękować, bo te słowa są tak ogromną motywacją... ah. Kocham Was! <3
Tak właściwie wiecie, że jeśli kiedykolwiek będę mieć córkę, to nazwę ją właśnie Rozalia? Mam ewidentną słabość do tego imienia.
 

1 komentarz:

  1. Jej... Wybacz, ale w tym momencie to jest najbardziej wyrazisty komentarz na jaki mnie stać. Myślę, że w tym wypadku milczenie będzie najbardziej wymownym komentarzem. Kocham <3

    OdpowiedzUsuń