piątek, 27 czerwca 2014

Wada druga: Połamane skrzydła, podziurawiona dusza, chore ciało i bezbarwne spojrzenie.


- Kamil?
Cichy głos twojego ojca wyrywa cię z rozmyślań o tej nieszczęsnej próbie samobójczej. Wiesz, że on nie ma o niczym pojęcia, mama przyrzekła, że mu o tym nie wspomni. Cieszy cię to, choć coś nie daje ci spokoju, a tym czymś jest jego zmartwiony wzrok.

Nigdy się tobą nie przejmował. Dlaczego, więc robi to teraz?
Podnosisz głowę powoli do góry, odrzucając na bok gruby brulion w kratkę, w którym zacząłeś pisać kolejny tekst o niczym, co w sumie stało się już nudną rutyną. Zaciskasz zęby w przypływie irytacji, ale gdzieś w głębi duszy czujesz też cichą bezsilność.

Tata podchodzi bliżej, a następnie siada obok ciebie na starannie zasłanym łóżku. Przez chwilę milczycie obaj. Wzrok masz utkwiony we własnych dłoniach, nieprzytomnie wodzisz nim po swych krętych liniach papilarnych. Zasycha ci w gardle.
- Dzwonił do mnie Jerzy. – odzywa się ojciec przyciszonym, niemalże bezbarwnym głosem – Powiedział mi, iż uciekłeś z gabinetu i że…

Nie kończy. Nie jest najwidoczniej w stanie. W sumie jest ci go szkoda, nawet przez chwilę chcesz go przeprosić, ale szybko zmieniasz zdanie, bo dochodzisz do wniosku, że to twoje życie i nikt nie ma prawa w nie ingerować prócz ciebie samego, dlatego momentalnie  - by uniknąć dalszej dyskusji – mówisz:
- Tato wybacz, ale to są moje sprawy, a wy nie powinniście się w to mieszać.

Próbujesz nie widzieć tej przeciętej błyskawicą bólu twarzy ojca. Tej bezsilności w jego ciemnych tęczówkach tak bardzo różnych od twoich. Przesadziłeś? Być może, być może powinieneś ukazać skruchę, przeprosić. Co jednak z tego, że tak uważasz, skoro nic z tym nie robisz? Po prostu sobie siedzisz, słuchasz wyjątkowo równego rytmu swego serca i milczysz.
Twój tata najwyraźniej widzi, iż jakakolwiek próba rozmowy z tobą nie jest dobrym wyjściem z zaistniałej sytuacji, więc powoli podnosi się z łóżka, klepiąc cię lekko po plecach ( sądząc po delikatności, z jaką to czyni, już wie). Gdy jest już przy drzwiach, w ostatniej chwili odwraca się, a ty słyszysz jak mówi:

- Jesteś bardzo chory. Mam nadzieję, że chociaż to potraktujesz na poważnie.
Po tych słowach wychodzi, a do ciebie w końcu dociera to, co powinno dotrzeć już dawno.

Twoje płuca są w rozsypce, nie pracują prawidłowo. Jedynym ratunkiem jest przeszczep, bo żaden lek nie jest w stanie odwrócić skutków niezwykle szybko postępującej choroby.
Biegniesz, ale tym razem ścigasz się z samą śmiercią.

Z takim przeciwnikiem się nie wygrywa.

 

*

Drzewa w lesie szumią nieprzerwanie, do twoich nozdrzy dociera zapach igliwia, którym próbujesz się głęboko zaciągnąć, ale nie jesteś w stanie. Już nie. Nie na tym etapie choroby. Nawet swobodny oddech przychodzi ci coraz ciężej.
Jest źle.

Celowo przyśpieszasz kroku, by sprawdzić na co cię jeszcze stać, niemniej dosłownie po chwili dochodzisz do wniosku, że na niewiele. Wiązanka przekleństw, która wydobywa się z twoich ust, jest naprawdę niezwykle wyrafinowana, a ty sam masz nieodparte wrażenie, iż twoja skromna osoba odstrasza wszystko, co znajduje się wokół ciebie; nawet drzewa wydają się odsuwać, a gałęzie odchylać, by tylko cię nie dotknąć. Zupełnie tak, jakbyś był trędowaty, choć przecież to cholerstwo, które w tobie siedzi, nie jest zaraźliwe.
Odkąd pamiętasz, twoje życie polegało na tym, że byłeś sam. Oczywiście nie masz tu na myśli bliskości fizycznej, ale tą mentalną, psychiczną, uczuciową. Wokół ciebie zawsze było pełno ludzi różnego pokroju, ale nie było tego jednego wyjątkowego człowieka, z którym łączyłaby cię jakaś głębsza więź, z którym dzieliłbyś tajemnice…

Osamotniony samotny bieżący samotnie przez samotność.
Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że zaczynasz płakać. Pewnie wyglądasz dziwnie i dość niestandardowo, ale kompletnie na to nie zważasz. Zamiast tego po prostu zaczynasz biec prosto przed siebie.

Biec, choć nie powinieneś. Choć ci zabronili. Choć możesz się udusić.
Czubkami zdartych adidasów zaczepiasz o wystające na dróżce korzenie wiekowych drzew, gdyż najzwyczajniej w świecie nie patrzysz pod nogi. Po paru metrach upadasz na ziemię, zdzierając przy okazji naskórek z twoich delikatnych i wrażliwych dłoni, o czym świadczą pieczący ból, zaczerwienienie, a następnie śladowe ilości krwi.

Nie podnosisz się. Nie widzisz w tym większego sensu. Zamiast tego po prostu siedzisz na środku leśnej ścieżki z poranionymi rękoma, podziurawioną duszą i śmiertelnie chorymi wnętrzem. W myślach śmiejesz się ze swej niezwykle komfortowej sytuacji. Momentalnie przypominasz sobie to, co powiedziała ci ta dziewczyna.
Masz przecież wszystko…

Chyba tylko to, co najgorsze.
Nie pozostało ci nic innego, jak przeklinać ten niezwykle niesprawiedliwy los. Jedynym pocieszeniem wydaje się tylko fakt, że przecież już wkrótce umrzesz.

Wtedy nie będziesz się męczyć, a ulga to coś, czego ci w tym momencie potrzeba.

 

*

Nie mogłeś nawet podejrzewać, że pierwszą osobą, którą ujrzysz, gdy tylko znajdziesz się w centralnej części swojego miasteczka, będzie właśnie ona. Rozpoznajesz ją już z daleka, a twoje nogi zaczynają trząść się niczym średnio ścięta galaretka owocowa pod wpływem tego fiołkowego spojrzenia, które przeraża cię do tego stopnia, że zatrzymujesz się pośrodku dziurawego chodnika. Sekundę później usuwasz się na bok, prawdopodobnie liczysz na to, że ogromny krzak czerwonej róży wychylający się zza drewnianego ogrodzenia, będzie stanowił dla ciebie swego rodzaju bezpieczną osłonę, ale już po chwili orientujesz się, że tak nie jest, bo ona cię zauważa.
Myślisz, że po prostu przejdzie obok ciebie z wysoko podniesioną głową, ewentualnie pośle w twoim kierunku zupełnie pozbawione wszelkiego wyrazu spojrzenie, a w najlepszym wypadku – nie zwróci na ciebie najmniejszej uwagi. Tak się jednak nie dzieje.

Jej krok jest powolny, niepewny, ale stanowczy. Przez moment zastanawiasz się, jakim cudem te wszystkie pojęcia można połączyć w jedną logiczną całość, jednak za chwilę przestajesz zaprzątać sobie tym myśli, gdyż dziewczyna staje przed tobą, co całkowicie cię paraliżuje.
- Przepraszam, że cię uratowałam. Nie powinnam ingerować w twoje życie.

Niemalże fizycznie czujesz, jak maleńkie igiełki wbijają ci się w serce powodując niewyobrażalny ból. I choć wiesz, że stoisz jak skamieniały, to nie jesteś w stanie chociażby poruszyć małym palcem u nogi. To taka pierwsza sytuacja w twoim niespełna dwudziestoletnim życiu, gdy czyjeś słowa wywierają na tobie tak potężne wrażenie. Zupełnie się tego nie spodziewałeś.  Po prostu patrzysz na falujące na wietrze ciemne włosy podziwiając jej ewidentnie słowiańską urodę, a sekundy zdają się przemijać stanowczo zbyt wolno. Czujesz się jak zahipnotyzowany.
Gdzieś w głębi duszy postanawiasz podjąć jakieś próby odpowiedzi, ale gdy tylko otwierasz usta, momentalnie je zamykasz, bo jakoś nie potrafisz sklecić logicznego zdania, które nie świadczyłoby przeciwko twojej elokwencji. Z wielkim trudem odrywasz wzrok od jej twarzy i kierujesz go na czubki swoich butów, które noszą na sobie ewidentne ślady twojej leśnej ekspedycji.

Postronny obserwator na pewno poważnie zastanowiłby się nad tym widokiem, bo wiesz, że stoisz przed nią z nisko zwieszoną głową, co wygląda na to, że próbujesz w pewien sposób ukorzyć się przed tą drobniutką, ale jakże przepiękną dziewczyną. Wiesz jednak również, że oprócz was, w promieniu najbliższych dwustu metrów nie ma zupełnie nikogo (no może z wyjątkiem śnieżnobiałego kota, który dumnie maszeruje chodnikiem po drugiej stronie drogi i po chwili znika w szparze między drewnianymi sztachetkami w potencjalnie nowym płocie). 
Stoicie tak około minuty. Minuta ta zaś zdaje się trwać wieczność, która na dodatek niebezpiecznie przeciąga się w nieskończoność. Najwidoczniej dla niej również ta sytuacja nie jest zbyt komfortowa, gdyż nim się w ogóle orientujesz, wykonuje ten pierwszy ruch, który świadczy o tym, że chce cię opuścić, co działa na ciebie w sposób co najmniej dezorientujący, dlatego Rozalia nie odchodzi, bo ją zatrzymujesz. Tak. Ty.

- Dziękuję. – mówisz to z taką szybkością, iż masz niemałe wątpliwości, że ona na pewno rozumiała przekaz tego jedynego słowa, które wydobyło się z twojej krtani. Niemniej sądząc po jej zdziwionej minie, dochodzisz do wniosku, iż dokładnie usłyszała wszystko, co do usłyszenia miała.
Na twarzy czujesz dość mocny powiew zimnego wiatru, który jakimś cudem uświadamia cię, że nadal trzymasz ją za nadgarstek; momentalnie go puszczasz, odsuwając się od niej na odległość jakiegoś metra. Czujesz nagłą potrzebę stworzenia wokół siebie swego rodzaju strefy bezpieczeństwa, jakiegoś szczelnego muru.

Tak też robisz, co wcale nie zmienia faktu, że czujesz się w obowiązku dokończenia tego, co zacząłeś.
- Dziękuję za to, że wtedy tam byłaś i mnie powstrzymałaś.  – twój głos jest wyjątkowo cichy i nieco drżący, przełykasz głośno ślinę, która jest jednak nikłym ukojeniem dla twojego wysuszonego na wiór gardła. Masz niedoparte wrażenie, że między zębami strzelają ci twarde i nieprzyjemne dla człowieka ziarnka piasku.

Dziewczyna przystaje. W innych okolicznościach powiedziałbyś, że zabawnie marszczy brwi, ściągając je do środka twarzy, ale teraz myślisz tylko i wyłącznie o tym, co ci odpowie. Jakimś cudem czujesz, że zależy ci na tych słowach. Bardzo.
Niemniej ona uparcie milczy, a ty dochodzisz do wniosku, że chyba nie jest wam dana jakaś dłuższa wymiana zdań, dlatego momentalnie korzystasz z zaległej ciszy, by dokończyć wcześniej zaczętą przez siebie myśl.

- Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, przeżywałem jakieś załamanie nerwowe. Gdyby nie ty, pewnie by mnie już nie było, Rozalio.
Fakt, że zwracasz się do niej po imieniu, sprowadza waszą nikłą wymianę zdań na niezwykle osobiste tory.  Nagle też zdajesz sobie sprawę z tego, iż przestałeś zwracać jakąkolwiek uwagę na twoje otoczenie, bo ona skutecznie przysłoniła je swoją obecnością.

- Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. – słowa te wybijają cię z zamyślenia, a do twoich nozdrzy dociera intensywny zapach jej -  chyba -  cytrusowych perfum, jednakże, przede wszystkim, uderza cię szczerość zawarta w tym krótkim przesłaniu, więc na twarz próbujesz przybrać coś na kształt nikłego uśmiechu (przynajmniej ty odnosisz wrażenie, że kąciki twych ust delikatnie unoszą się do góry). 
Z jakiegoś powodu uspokajasz się.

 

*

Spokój. Nie myślałeś, że kiedykolwiek doświadczysz tego uczucia, ale tak jednak się dzieje. Prawdopodobnie na chwilę gdzieś zanika zgorzknienie w twych oczach, które było widoczne w należących do ciebie błękitnych tęczówkach, a przez to postrzegany jesteś jako zupełnie inny, ale przede wszystkim dobry człowiek (a przynajmniej taki jak pozostali). Wtapiasz się w tłum potencjalnych obywateli twojej ojczyzny.
Dzięki temu czujesz się znacznie lepiej, bo po prostu zapominasz o śmierci. Przez chwilę. Dzięki osobie, która widziała twoją nieskuteczną próbę samobójczą.

Ironiczne, nie?
_________________
Przepraszam. Wiem, że zawaliłam na całego z tym powyższym rozdziałem.
Przepraszam.

1 komentarz:

  1. Wiesz, że kocham nastrój tego opowiadania? Smutne historie zawsze podbijają moje serce.
    Kamil, który zamyka swój świat na wszystkich stał się jednym z moich ulubionych męskich bohaterów, doszłam do tego wniosku już na samym początku tej historii :) Chociaż może trochę na wyrost użyłam słowa "zamyka", bo w tym rozdziale da się wyczuć jakąś jego chęć do otworzenia się przed Rozalią.
    Ta narracja drugoosobowa to dla mnie coś nowego, bo wcześniej raczej rzadko natykałam się na to by narrator zwracał się do bohatera. Podoba mi się ta inność :)
    No i po raz kolejny doskonale dobrałaś piosenkę! Rap to raczej nie moje klimaty, ale ten utwór jest świetny :)

    OdpowiedzUsuń