Strach przed
zaznaniem ukojenia znów daje o sobie znać. Twoje słowa zdają się drżeć, choć
wcale ich nie wypowiadasz; ciche, rozedrgane fale przechodzą samoistnie przez
twoje rozgrzane, ale niezwykle blade ciało. Palcem wskazującym wodzisz po
fioletowym obwodzie na twojej skórze, który ewidentnie świadczy o pobycie w
szpitalu, w końcu wenflon nie jest niczym przyjemnym. Sądzisz, że to kara za
to, iż odważyłeś się umrzeć.
Nie wiesz, w którym
momencie podchodzi do ciebie twoja własna siostra; dopiero cichy odgłos kubka
stawianego na parapecie obok, wybija cię z zamyślenia. Podnosisz wzrok
do góry, wyłapując jej farbowane na rudo włosy, których dziś nie związała żadną
gumką, czy nie spięła spinką. Automatycznie krzywisz się, bo od zawsze ich nie
lubiłeś, uważasz, że są stanowczo zbyt długie i proste, na dodatek ten kolor
doprowadza cię do furii. Co kompletnie
nie zmienia faktu, że dziwi cię obecność Amelii, nigdy się tobą specjalnie nie
interesowała. Bezbarwne spojrzenie wciskasz w zaciśnięte dłonie, a na twarzy
czujesz pęd powietrza, które w postaci letniego wiatru daje nikłe ukojenie
twojej naznaczonej cierpieniem twarzy.
Ciche westchnienie wydobywające się z twoich ust, przyciąga uwagę twojej
rodzonej siostry, dziewczyna zaciska mocno szczęki w przypływie irytacji, bo
zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie zrobić absolutnie niczego, co - jak wiesz z własnego doświadczenia – jest naprawdę
niezwykle deprymujące i denerwujące.
Nie chcesz litości.
Zamykasz oczy, a
kiedy je otwierasz, rudej już nie ma. O jej obecności świadczą jedynie cały
czas parujący kubek z białą kawą i niedomknięte drzwi, które poruszone nagłym przeciągiem
zatrzaskują się z głośnym hukiem, głuchym echem odbijającym się w twojej
głowie.
*
„Muszę czuć każdy dzień…”
Zmuszasz się do
egzystencji.
Codziennie wstajesz
z łóżka o szóstej rano, choć masz przecież wakacje i z powodzeniem możesz spać
nawet do południa; ty jednak nie zważasz na fakt, iż musisz się oszczędzać, a
każda zachowana garstka sił ma wagę złota. Wiesz, że gdybyś cały czas przeleżał
w łóżku, zniszczyłbyś swoją delikatną psychikę, która zdaje się być równie
ważna jak i fizyczność, co jest kompletnie niewytłumaczalne. Las jest twoją
osobistą ucieczką. Tam nie ma Rozalii, na widok której cierpi twoja dusza i
serce; nie ma rodziców oraz siostry; nie ma lekarzy i szpitala. Są tylko
drzewa. Masz nieodparte wrażenie, że niesamowite driady chowają się za
wiekowymi konarami i przecudnymi, ozdobionymi ciemną zielenią oraz sporadyczną
żółcią, koronami; widzisz ich twarze - mają piękne lica, które szpecą jednak
pojedyncze, ale jakże rozległe blizny. Głośno wciągasz przesycone naturą
powietrze do płuc; może jesteś głupi, ale sądzisz, iż to w jakiś sposób gasi
twoją chorobę i wyciska z ciebie wszelakie, głęboko gdzieś schowane pokłady
determinacji, która ma na celu cichą obronę twojego organizmu. Nie mylisz się,
prawda?Powolnym krokiem stąpasz po krętej ścieżce, na której poprzednim razem się przewróciłeś. Na suchym piasku odbijają się ślady twoich dużych stóp ubranych w adidasy. Oglądasz się za siebie, czując się tak, jakbyś wyłaniał się z kokonu, z którego uwolnić się ma przepiękny motyl. To, co jest już uschłe, pozostawiasz i oddalasz się od tego, by rozłożyć różnokolorowe, błyszczące skrzydła. Tylko dlaczego w twoim wypadku te wszelakie odcienie czerwieni, czerni oraz pomarańczy łączą się i eksplodują w postaci biegu?
Bo tak – biegniesz. I nie zważasz na fakt, iż możesz umrzeć. Masz dosyć tej naturalnej bladości twojego życia, nie możesz bać się marnego uderzenia rzeczywistości; odwaga powinna być twoją mocną stroną, a do tej pory nie była, bo po prostu strach przed nieznanym paraliżował każdy milimetr kwadratowy twojego rosłego ciała.
Czas na nieodwracalne zmiany, Kamil.
Kończynami poruszasz
zupełnie automatycznie, szybko łapiesz odpowiedni rytm, a twoje serce bije z
dobrą częstotliwością. Znasz najbardziej korzystne dla ciebie sposoby
regulacji oddechu i pracy płuc, co wydaje się być dodatkową zaletą w tym ciężkim,
ale jakże kochanym wysiłku fizycznym, który wypełnia cię od środka, powodując
przypływ tak długo wyczekiwanego uśmiechu na twoje usta; bez problemu
rozpoznajesz uczucie, które teraz idealnie synchronizuje się z twoją osobą. To
wszechogarniające cię szczęście. Nagle
za zabawny uważasz fakt, że sądziłeś, iż nigdy już tego nie poczujesz.
A gdy w końcu
przystajesz, wszystko wydaje się być w najlepszym porządku. Nic cię nie boli,
nie czujesz się zmęczony, a zadyszka jest normalnym efektem ubocznym sprintu,
który sobie przed chwilą zafundowałeś.
Nadzieja kwitnie w twoim sercu. Sam
porównujesz ją do białej róży, która jest kwiatem niezwykłym, ale bardzo
nietrwałym – skłonnym do niemal natychmiastowego pozbycia się wszystkich
możliwych, naznaczonych delikatnością, płatków.
Ukojenie, którego
doznaje twoje ciało, jest tylko tymczasowe.
*
Asfaltowe ulice
topnieją w promieniach lipcowego słońca. Mrużysz oczy, bo przezroczyste na
pozór powietrze przecina porażająca twe oczy jasność, a ty zapomniałeś jak
zwykle zabrać okularów przeciwsłonecznych, co
- w tejże chwili – wydaje się być twoim największym problemem.
Paradoks.
Wyciągasz nogi do przodu,
starając się je wyprostować; od pewnego czasu masz nieodparte wrażenie, iż
twoje kości poddają się jakimś dziwnym skurczom, co – według ciebie – nie powinno
mieć w ogóle miejsca (możliwa jest również opcja, że mało wiesz o swym własnym
ciele). Dłonie splatasz z tyłu, na
karku. Postronny obserwator na pewno stwierdziłby, iż jesteś zwyczajnym, może
trochę lepiej ubranym aniżeli reszta twoich rówieśników, chłopakiem. Nikt nigdy
nie podejrzewałby, że coś może być nie tak, bo swoje emocje skutecznie ukrywasz
pod maską obojętności i wyluzowania. Otwierasz się przed nielicznymi.
Drobna rączka dotykająca twego ramienia,
skutecznie wyrywa cię z zamyślenia. Momentalnie odwracasz się w jej kierunku,
dostrzegając tą istotę, która od jakiegoś czasu wypełnia twoją każdą, nawet tą
najbardziej bezsensowną myśl. Rozalia ubrana jest w fioletową, zwiewną
sukienkę wspaniale podkreślającą barwę jej oczu; ciemne włosy związane ma w
koński ogon, a na nogach widzisz trampki. Na widok tak porażającego obrazka,
uśmiechasz się, bo jesteś dziś w wyjątkowym humorze. Bieg zrobił swoje, czujesz
się lepiej, tak dobrze, że już nie pamiętasz, kiedy było aż tak idealnie.
- Widzę, że jest
lepiej. – jej łagodny głos zdaje się łaskotać cię w płatek prawego ucha, choć dziewczyna
wcale się nie pochyla. Wyobrażasz sobie, iż jednak to robi, a na dodatek całuje
cię w policzek, co przez moment naprawdę jest miłe, niemniej ten nagły przypływ
uczuć zostaje już za chwilę ostudzony, bo uświadamiasz sobie fakt, że to nie ma
prawa się udać. Rozalia zaś siada obok ciebie, ale nie zaczyna swojego
wykładu moralizującego, co podnosi cię na duchu. Przyjmujesz normalną pozycję.
Ile tak siedzicie
obok siebie? Nie wiesz, ponieważ nie zabrałeś telefonu, a tym samym nie masz pojęcia,
która może być godzina, zresztą jest to mało ważne, bo całym twoim czasem jest ona.
Każdy dzień, w którym ją widzisz, zdaje się być tym ostatnim, jedynym i
najważniejszym, chociaż dla niej opieka nad tobą to tylko przykry obowiązek –
zdajesz sobie z tego sprawę. Niejednokrotnie rozważasz zwolnienie jej z tej
iście samarytańskiej służby, ale samo myślenie o odcięciu się od tej wzmacniającej
obecności, zdaje się prowokować tego demona, który siedzi w twym wnętrzu, a ty
nie chcesz mieć z nim niczego wspólnego, ponieważ to podszywa się pod samą
pomoc wszechwładczej śmierci.
Masz wrażenie, że prowadzisz jakąś nieczystą
oraz nieuczciwą grę.
Przybierasz na usta
wymuszony, niemalże cierpki uśmiech; tym niepozornym gestem pragniesz wlać w
jej serce litry nadziei, co chyba niekoniecznie ci wychodzi, bo dziewczyna
patrzy na ciebie z wyraźnym powątpiewaniem w oczach, ale ty - mimo wszystko – odważne wytrzymujesz jej
harde spojrzenie, nie łamiesz się po kilku pierwszych sekundach.
Co z tego, skoro ona wie?
Nie mija chwila, a
czujesz gęste włosy łaskoczące cię w policzek, zaś stosunkowo niewielki ciężar
jej głowy spoczywa na twoim ramieniu; do twych nozdrzy dociera kojący zapach
perfum, w którym dziś wyczuwasz przede wszystkim pomarańczę. Przymykasz
powieki, twój oddech staje się niezwykle równomierny i spokojny; przytulasz
dziewczynę mocniej do siebie, bo potrzebujesz tej głupiej bliskości, która
koiłaby twoje wszystkie zmysły. Zdaje ci się, że dookoła was również zapada
niesamowita cisza, która w sposób znaczny wpływa na wasze umysły i ciała.
Zsynchronizowane serca biją w niezwykle równomiernym, ale żywiołowym tempie,
stwarzając pozory barier ochronnych odgradzających was przed całym
niebezpiecznym światem.
Budujecie własną,
osobistą krainę szczęśliwości, choć wiecie, iż jest ona w pełni nieosiągalna.
- Jest dobrze. – szepczesz,
ale twoje słowa zdają się zanikać gdzieś w ciemnych głębinach coraz to
cięższego powietrza, które uświadamia cię, że na pewno będziesz dziś jednym z
wielu świadków niezwykłego zjawiska meteorologicznego, jakim jest burza. – Nie musisz
się martwić. Naprawdę jest lepiej.
Uśmiechasz się
smutno. Nie zważasz na to, jak musi wyglądać wasza dwójka dla tych wszystkich
osób, które was mijają; niewiele cię to obchodzi, ponieważ swój jedyny sens
życia trzymasz właśnie w szczelnie
zamkniętych ramionach.
- Też się do ciebie
przyzwyczaiłam, Kamil.
Dopiero po chwili orientujesz
się, że zdanie to jest odpowiedzią na twoje nieporadne wyznanie, które miało
miejsce na waszej łące.
Waszej. Uświadamiasz sobie, iż więź,
która wytworzyła się miedzy wami, stała się absolutnie niezniszczalna. Już
nigdy nie uwolnisz się od obecności dziewczyny, co oznacza, że będziesz zmuszony ją
zranić. Tego zaś nie chcesz.
Czy istnieje, więc jakieś pośrednie rozwiązanie?
_____________________
Miał być Najwyższy, ale nie dałam rady, są więc Wady.
Ze specjalną dedykacją dla Sylwii.
Ze specjalną dedykacją dla Sylwii.
Sto lat, sto lat, stoooooooo laaaaaaaaat, skarbie najdroższy! <3
No, poważniejsze życzenia już dostałaś, prezent też już jest, więc mam czyste sumienie :P
I należy wziąć pod uwagę fakt, że ten rozdział jest jakiś taki pozytywny. Bo i Madzia ma dobry humor niespodziewanie. Zupka serowa z proszku była genialnym wspomagaczem.
Cytat zamieszczony w tekście pochodzi z kawałka pt: "Kaskader" - Mam Na Imię Aleksander
Cytat zamieszczony w tekście pochodzi z kawałka pt: "Kaskader" - Mam Na Imię Aleksander