sobota, 5 lipca 2014

Wada czwarta: Bezpodstawne zaufanie drugiemu człowiekowi. Opowieść o tym, co masz, choć mieć tego nigdy nie powienieneś.


- Opowiedz mi wszystko po kolei.
Nigdy nie myślałeś, że będziesz siedział naprzeciwko dziewczyny, której praktycznie nie znasz, z zamiarem zwierzenia się ze swej najgłębszej tajemnicy. Najbardziej przerażający z tego wszystkiego wydaje ci się fakt, że ona w sumie nie prosi, nie błaga cię o nic, a ty sam – z własnej nieprzymuszonej woli  - czujesz dziwną potrzebę mówienia, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Nigdy. A już na pewno nie w jej obecności.

Stajesz się po prostu bierny, poddajesz się tym wszystkim rozkazom w formie cichych zdań oznajmujących, które wypływają z ust tej przedziwnej istoty. Bierzesz głęboki wdech, by zacząć swą opowieść, ale wahasz się – widocznie jeszcze wtedy nie jesteś w pełni przekonany do tego, czy możesz obdarzyć ją zaufaniem. Twoje dłonie zaczynają niepokojąco drżeć, dlatego momentalnie układasz je na swych kolanach, rozmasowując je delikatnie, bo kończyny zdążyły już poddać się odrętwieniu. Wzdychasz, podejmując drugą próbę wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku – tym razem udaną.
- Pół roku temu  - zaczynasz niepewnym głosem z oczyma utkwionymi w swoich granatowych sznurówkach  - z treningu zabrało mnie pogotowie, ponieważ nagle zacząłem się dusić. Musiałaś przecież o tym słyszeć, nie ma innej możliwości, bo też na nim byłaś, ale w całkowicie innym końcu hali, prawda? – pomimo zadanego pytania, nie dajesz jej szans na sformułowanie jakiejkolwiek odpowiedzi, ponieważ niemalże natychmiast na nowo podejmujesz swą opowieść. Z tą różnicą, że powoli podnosisz głowę do góry, by upewnić się, że… no właśnie. Że co? Że Rozalia cię słucha? Prawdopodobnie tak. – W szpitalu zajęli się mną wprost wyśmienicie – jesteś pewien, iż w twoim głosie bez problemu można wyczuć sarkastyczną nutę – Stwierdzili, że musiało mnie coś uczulić, dali mi jakiś zastrzyk, kroplówkę, a pod wieczór zadowoleni wypuścili do domu.

Dziewczyna milczy, a ty nie jesteś w stanie czegokolwiek wyczytać z wyrazu jej twarzy, co w pewnym sensie cię przeraża. Przymykasz oczy, przypominając sobie to, czego zdążyłeś już doświadczyć w przeciągu swojego krótkiego życia.
- Przez chwilę miałem spokój. Co nie zmienia faktu, że czułem, iż coś wyjadało mnie od środka; niszczyło moje ciało. A ja nie chciałem niczego więcej aniżeli biegać, byłem przecież najlepszy, pragnąłem wystartować w maratonie i jakimś cudem go wygrać. Z tym czymś się jednak nie dało.

Rozalia siedzi na trawie, bawiąc się jej jednym, wyjątkowo pięknym ździebłem. Długimi palcami, które – według ciebie -  z powodzeniem mogłyby należeć do wybitnego pianisty, gładzi zieloną roślinkę, jakby była jakimś cudem natury, a nie czymś, co otacza jej drobną postać z każdej możliwej strony. Mimo to jesteś pewien, że cię słucha bardziej niż ktokolwiek wcześniej.

- Przyjaciel mojego taty jest pulmonologiem. Oczywiście nikomu o niczym nie powiedziałem, sam podjąłem decyzję o tym, że powinienem się do niego zgłosić. Zapisałem się na prywatną wizytę, pieniądze nigdy nie były dla mnie problemem. I wiesz co? – mimo wszystko prawie parskasz błagalnym, proszącym o litość śmiechem, gdy przypominasz sobie minę Jerzego, kiedy zobaczył cię na progu swojego gabinetu po raz pierwszy – Gdy tylko zasiadłem naprzeciw lekarza, wiedziałem, że nigdy nie powinienem tego robić oraz, iż popełniam błąd. Od tamtej pory było tylko gorzej.
Urywasz. Nie wiesz, czy jesteś w stanie kontynuować swoją opowieść, choć ona dość wyraźnie zaznaczyła, że masz powiedzieć jej wszystko. Co nie zmienia faktu, iż to, do czego zmierzasz, jest zbyt bolesne i świeże, by o tym opowiadać. Musisz zebrać się na ogromną odwagę, aby skończyć, choć ból psychiczny ponownie daje o sobie znać w sposób niezwykle wyrafinowany – postanawia rozerwać ci serce i wyprać cię z wszelakich uczuć prócz tych najgorszych. Mocno zaciskasz zęby.

- Szpital. Badania. Wyniki… Szpital, badania, wyniki… kolejne wyniki i jeszcze kolejne. I w końcu diagnoza.  – czujesz, iż zaczynasz gubić się w ilości oraz sensie pojedynczych słów, które wypływają z twoich ust z prędkością co najmniej równą karabinowi maszynowemu.   – Czeka mnie śmierć, za mniej więcej rok. Po prostu zabraknie mi powietrza, a płuca przestaną pracować. Uduszę się, choć jeszcze dokładnie nie wiem, jak to będzie wyglądać, niemniej podejrzewam, iż podobnie jak wtedy, gdy złapał mnie atak na moście, z tą różnicą, że będzie oczywiście silniejszy; zabije mnie.
Zbierasz się na odwagę, by spojrzeć na towarzyszącą ci dziewczynę. Głęboko – w tych marnych resztkach swojej duszy – czujesz, iż dzięki temu wyznaniu, ona stała się jedną z najbliższych ci osób. Sam nie wiesz, kiedy ani jak to się stało, jednak jest to prawdą. Najprawdziwszą na świece.

 

*

To chore. Przecież jej nie znasz. Nie masz prawa, by czegokolwiek od niej wymagać oraz obowiązku jej przepraszać. W jakim, więc celu przemierzasz kolejne skąpane w lipcowym słońcu brukowe uliczki, by zaleźć się jak najszybciej pod jej drzwiami?
Sam nie wiesz, co tobą kieruje. Może fakt, że tydzień temu, na tym cholernym moście, ją uraziłeś i nie podjąłeś jakiejkolwiek próby zatamowania tego, co miałeś jej do powiedzenia, a może to było coś całkowicie innego? Coś, czego nie potrafisz zrozumieć oraz nazwać?

Nie wiesz. I to cię przeraża.
A kiedy już w końcu docierasz na miejsce i naciskasz dzwonek w kształcie paszczy lwa (przez myśl przechodzi ci fakt, iż takie coś dużo lepiej nadawałoby się na jakąś kołatkę rodem wyjętą z czasów Nerona), w głowie masz kompletną, niemalże idiotyczną pustkę, co uświadamia cię w przekonaniu, że niezależnie od tego, kto otworzy te przeklęte drzwi, całkowicie się przed tym kimś skompromitujesz. Zaciskasz usta w przypływie irytacji, walcząc z samym z sobą, by po prostu nie odwrócić się na pięcie i nie uciec, bo przecież nie po to tu przyszedłeś; wiesz jednak, że gdzieś tam w głębi serca, nie chcesz wcale stąd odejść.

Kroki, które słyszysz z wnętrza domu, są niezwykle szybkie i donośne. Masz niemalże pewność, iż należą do mężczyzny i się nie mylisz; rzadko kiedy to robisz. Chwilę później stoisz już twarzą w twarz z dziadkiem dziewczyny. Znasz go dość dobrze, kiedyś przychodził w konkury do twej owdowiałej babci, ale ta dała mu kosza, co nie zmienia faktu, że lubił odwiedzać ją w jakieś niedzielne popołudnia, by wypić z nią herbatę z powidłami jej własnej roboty i pogadać na temat „jak to było kiedyś oraz co się zmieniło na tym nowoczesnym i jakże złym świecie”.

Staruszek spogląda na ciebie co najmniej dziwnie, bo przecież zjawiasz się w progu jego domu chyba po raz pierwszy, nie mówiąc już kompletnie o tym, że mało nie wypala dwóch dymiących dziur w twej czaszce, gdy pytasz o jedyną wnuczkę tego pana, która jest jego oczkiem w głowie. Całe szczęście  - a może i nieszczęście! – dziewczyna pojawia się tak nagle, iż masz niemałe wątpliwości, czy przypadkiem nie wzięła się znikąd. Jak duch - co najmniej.

Mówisz, że chcesz porozmawiać, ona zaś godzi się na tą propozycję natychmiast, bez większego zastanowienia czy wysuwania możliwych późniejszych konsekwencji tego spotkania.

Idziecie w ciszy, która nie jest ani trochę krępująca lub zawstydzająca. Nie. Ona zdaje się budować wasze wzajemne relacje oparte na bliskości. I być może wy wtedy nie zdajecie sobie z tego wszystkiego sprawy, być może nie chcecie dopuszczać do siebie myśli o tym podłożu, niemniej to, co jest między wami, pogłębia się wraz z każdym waszym zmieszanym oddechem, każdym biciem serca, z każdym wypowiedzianym później słowem, ale też z milczeniem.

Z chwili na chwilę potrzebujesz jej coraz bardziej. Ona zaś prawdopodobnie czuje to samo, ale nie wiesz, jak masz się o tym przekonać. Siadacie na łące, wśród pachnącej latem trawy, która pod wpływem padających na nią promieni słonecznych, bawi się wszelkimi odcieniami zieleni.

I właśnie wtedy Rozalia każe ci opowiadać.

 

*

- Naprawdę nic się nie da zrobić? – jej pytanie przez moment wydaje ci się bardzo naiwne, niemal dziecinne, ale gdy tyko odrywasz spuszczony wzrok od swych dłoni, natrafiasz na jej łagodne spojrzenie, w którym nie widzisz jednak ani jednej krzty współczucia i litości, co - jakimś niewytłumaczonym trafem – podnosi cię na duchu.
Myślisz nad ewentualną odpowiedzią, jednak nie masz pojęcia, jak ma ona wyglądać, co skutkuje wymownym milczeniem z twojej strony, a ona – bezpodstawnie – bierze to za nieme potwierdzenie tej jakże żałosnej tragedii. Z jednej strony chcesz powiedzieć jej o nikłej możliwości przeszczepu, co jednak nie może przejść ci przez gardło (prawdopodobnie dlatego, że jest to po prostu niemożliwe, a ty łączysz to z głupim łudzeniem i nieliczeniem się z zaplanowanym (być może niedanej jak niekreślonym wczoraj) przeznaczeniem. Twoim losem, który jest dziełem samego Boga; Jego zdania zaś się nie podważa).

- Może jakiś inny lekarz powiedziałby coś sprzecznego z opinią tego, u którego się leczyłeś?
Jeśli tą nikłą wymianę informacji i przerażających wyników w ogóle leczeniem można nazwać.

W duchu żałujesz wcześniej podjętej przez siebie decyzji o tym niezwykle spontanicznym spotkaniu. Niemalże plujesz sobie w brodę za to, że nie jesteś w stanie podnieść się i odejść, zostawiając ją samą z tym wszystkim, czym od ciebie usłyszała; wiesz jednak, że skończyłoby się to identycznie jak dziś. Ty miałbyś wyrzuty sumienia i, tłumacząc sobie swoje irracjonalne zachowanie, ponownie stanąłbyś na jej progu, a drzwi pewnie znów otworzyłby ci jej dziadek.
Oddychasz wolno i uważnie. Nie chcesz, by przydarzył ci się atak w jej obecności – tak jak przed tygodniem. Nie możesz jej straszyć, ani – co gorsza – do czegokolwiek zmuszać czy zobowiązywać. Powoli podnosisz się na nogi, choć w pierwszym momencie wcale ich nie czujesz, zapomniałeś już całkowicie o tym, że zdrętwiały w tej jakże niewygodnej pozycji, w której siedziałeś. Cicho przeklinasz pod nosem.

- Kamil, nie możesz się poddać.
Rozalia również wstaje. W dłoni już nie ma tego źdźbła trawy, którym próbowała zająć swoje ręce, gdy mówiłeś jej o swej największej boleści oraz tajemnicy. Ty zaś stoisz w jednym i tym samym miejscu, chociaż jeszcze przed sekundą miałeś ochotę pójść sobie gdzieś daleko, gdzie nikt by cię nie znał i nie wiedział o tym, że próbujesz jakoś zapomnieć, iż nie dożyjesz momentu, w którym staniesz przed ołtarzem z kobietą swego życia, nie usłyszysz płaczu swych dzieci i nie będziesz śmiesznie dmuchał na każdą ich ranę, aby nie bolało. Niemniej jakoś nie potrafisz się ruszyć; masz nieodparte wrażenie, że zapomniałeś jak się chodzi, co jest przecież niemożliwe, ale ciebie nic już nie dziwi.

Dziewczyna podchodzi do ciebie, ale ty zauważasz ją dopiero wtedy, gdy jest jakieś dwa kroki przed tobą, co  - jakimś cudem – zaczyna cię niepokoić, sam w sumie nie wiesz, z jakiego powodu tak się dzieje.  Ostatkiem silnej woli cofasz się.

- Nie zrobisz tego więcej?
Pytanie, które ona zadaje, zawisa niefortunnie w powietrzu, powodując szybsze bicie twego serca. W pierwszej chwili nie wiesz, o czym ona mówi, ale tak naprawdę dokładnie zdajesz sobie sprawę z tego, że ma na myśli te twoje dwie próby samobójcze, kiedy powstrzymała cię przed znalezieniem się przed obliczem śmierci, a następnie w jej trupich, kościstych ramionach. Starasz się pokonać suchość w krtani i, niemal resztkami sił, szepczesz:

- Nie. Obiecuję, że nigdy więcej nie targnę się na swoje życie, Rozalio.
Kłamiesz. Perfidnie kłamiesz.

Niemniej ona ci wierzy.
 
______________________
Blogger już mnie kocha - odstępy są normalne, a przynajmniej takie powinny być (za chwilę to opublikuję i  zobaczę).
I jakoś tak dumna jestem jednak z tej czwóreczki, bo wybrnęłam  - jakim cudem, nie wiem -  z tego ślepego zaułka o nazwie "Rozalia wie o chorobie".  
Dziękuję, dziewczęta za komentarze! Przepraszam, że nie odpowiadam, ale ostatnio jakoś nie mam po prostu na to siły.
Buziaki! :*

2 komentarze:

  1. Uwielbiam! Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę... Tego się kompletnie nie spodziewałam. Podziwiam Cię za podejście do tego cholernie trudnego tematu śmierci. Robisz to już przecież po raz trzeci. A jednak każdy kolejny jest inny, pokazuje zupełnie nową perspektywę.
    Kocham ten język metafor, którym potrafisz pisać niemal przez cały czas. Bo tu nie ma jakiś zbędnych dialogów, uporczywych rozmów. Przytaczasz słowa postaci tylko wtedy kiedy musisz. Całą resztę czasu operujesz ich wnętrzem, ich uczuciami. Może dlatego tak już kocham Kamila? Bo nie wiem gdzie mieszka, do jakiej szkoły chodzi, jaka jest jego sytuacja rodzinna, czy co przeżył dzień po dniu w dzieciństwie. Ale rozumiem co czuje.
    Dobrze zrobił. Niby okłamał Rozalię, ale wypuszczając ją w swoje problemy, otworzył sobie drogę do ratunku przed samym sobą... Bo w pojedynkę nie wygramy ze światem;( Niestety, czasem chyba bardzo byśmy chcieli.
    Nad twoimi rozdziałami można myśleć w nieskończoność. Pisz tych obyczajówek jak najwięcej. Choć uważam, że obyczajówka to kiepskie słowo dla takiej perełki.
    Buziaki;*

    OdpowiedzUsuń