Przyzwyczajasz się do codzienności, bo – tak naprawdę –
jakżebyś mógł tego nie robić? Przecież człowiek ma dar zapamiętywania,
mechanicznego powtarzania pewnych czynności, a wskutek tego – przychodzisz tam
codziennie.
„Tam?” – pytasz
sam siebie oraz rozglądasz się dookoła, by zidentyfikować to miejsce, w którym
znajduje się i ona, choć przecież nigdy się nie umawiacie; prawdopodobnie
dzieje się właśnie tak, ponieważ potrzebuje tego wasza niezaspokojona
mentalność. Chcecie się spotkać,
czujecie, że tak się stanie i nie jesteście w stanie powstrzymać tego odruchu
nakazującego wam przybycia na tą ogromną łąkę.
Czasem rozmawiacie. Zazwyczaj jednak głucho milczycie.
Upajacie się swym wzajemnym towarzystwem, które przynosi ukojenie dla waszych
spragnionych dusz oraz złamanych serc.
Dziś zaś spoglądacie na siebie z niewyjaśnionym uczuciem w
oczach i porozumiewacie się bezszelestnym szeptem; podświadomie nie chcecie
wcale tego przerywać oraz pragniecie, by ta chwila trwała wiecznie.
Tak się dzieje.
Nic się nie kończy, bo nie dostrzegacie jeszcze mety tego
wyścigu, choć czujecie, że może się ona wyłonić zza najbliższego zakrętu.
Boicie się, więc przyśpieszyć.
Drżycie.
- Przyzwyczaiłem się już do twojej obecności, Rozalio. – mówisz nagle, przerywając wasz niezwykły
kontakt wzrokowy, zbierając się na niewyjaśnioną odwagę, na którą wcześniej nie
było cię po prostu stać. A może dopiero teraz uświadomiłeś sobie to, co właśnie
powiedziałeś? Nie wiesz, ale dla wzmocnienia efektu dodajesz: - Nie chcę cię
stracić.
Dziewczyna podnosi na ciebie swój łagodny wzrok, doszukując
się widocznie racjonalnego zrozumienia tego, co się dzieje, choć nie musi
drążyć jakoś specjalnie głęboko, bo wytłumaczenie przychodzi samo.
W końcu Antoine de Saint-Exupéry napisał, że: „Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest
świadomość posiadania przyjaciela”.
- Nie odejdę, Kamil.
To jedno krótkie
zapewnienie, które wypływa z ust tej przecudnej istoty, zdaje się podnosić cię
na duchu; dodaje ci nowych sił, które szepczą w twojej głowie, iż nie straciłeś
jeszcze wszystkiego, a na pewno nie nadziei. Pozostała ci walka; ty zaś
zbudowałeś swój własny front.
Dobrze, że posiadasz
sojusznika.
*
- Tatusiu poczytaj mi bajeczkę. –
czteroletnia szatynka patrzy na ciebie wielkimi, błękitnymi oczyma, które odziedziczyła
ewidentnie po tobie; w tej pościeli w kwiatuszki jej ciało wydaje się być
jeszcze drobniejsze, niż jest w rzeczywistości. – Tatusiu, proszę.
Uśmiechasz się smutno i sięgasz po niedaleko
leżącą książkę z historyjkami, ale momentalnie ją odkładasz.
- A może sam ci opowiem, co? – pytasz, a
twoja córeczka uśmiecha się słodko jak jakiś aniołek. Układa się tak, aby miała
jak najlepszą pozycję obserwacyjną. Widzisz, że wodzi kochającym wzrokiem po
twojej twarzy, którą oświetla tylko niewielka lampka z niebieskim abażurem w
misie.
Niepewnie przełykasz ślinę.
- Dawno, dawno temu spotkałem księżniczkę,
wiesz? Była piękna, miała fiołkowe oczy i podobny nosek do twojego, tak
śmiesznie zadarty. – Laura uśmiecha się
szczerze, a do ciebie powoli puka spokój. W końcu, bo przecież był tak długo
wyczekiwanym gościem – Ale nie uratował jej rycerz na białym koniu i lśniącej
zbroi, bo gdyby nie ona, to tego księcia po prostu by nie było. Umarłby.
Mała momentalnie smutnieje, a ciebie w środku
ściska jakieś niewyjaśnione uczucie, które nie może dać ci wytchnienia. Drżącymi
palcami odgarniasz zagubione kosmyki brązowych włosów z jej słodkiej buzi.
- A czy ta historia skończyła się dobrze? –
pyta nagle dziewczynka, przerywając tą chwilę ciszy, która zapadła między wami,
swym dziwnym, ale zarazem jakże dojrzałym zapytaniem.
Przez jedną, bardzo krótką sekundę, nie
wiesz, co masz odpowiedzieć, zresztą zastanawiasz się, czy w ogóle tej
odpowiedzi musisz udzielić, niemniej widząc zamyśloną - a zarazem zaciekawioną - minę ubranej w piżamkę ślicznotki, zmuszasz
się, by wypowiedzieć jedno, doprawdy dziwne i zgubne zdanie:
- Nie mam pojęcia.
*
Budzą cię pierwsze
promienie słońca, które wpadają przez okno do twojego pokoju, ponieważ gdy kładłeś
się do łóżka, zapomniałeś o zasunięciu ciemnozielonych rolet. Niemniej dziś
jesteś niezwykle wdzięczny temu cudowi natury, iż pozwolił ci uwolnić się od
tego koszmaru, który nawiedza cię już przeszło od tygodnia. Ciężko opadasz z
powrotem na poduszki, ale nie chcesz ponownie zamknąć oczu, gdyż doskonale
zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz dziecko nie odpuści, a ty w końcu odpowiesz
na - doskonałe w całej swej istocie - pytanie.
Nie myślałeś,
iż znajdziesz się na takim etapie w swoim życiu, w którym śnić ci się będzie twoja
własna córka, której nigdy nie będziesz na pewno miał. Przełykasz gorzką ślinę;
nabrała ona właśnie takiego posmaku, ponieważ została naznaczona kroplą goryczy
przyniesioną przez śmierć. Kostucha ta zaś chytrze chowa się po kątach twojego
stosunkowo dużego pokoju, grając z tobą w kotka i myszkę. Obserwuje cię.
Patrzy. Słucha. Analizuje. Czeka na odpowiedni moment. Zaciera ręce. Cieszy
się.Pragniesz normalnie odetchnąć. Właśnie – pragniesz. Wnioskując jednak po tym, że bynajmniej nie jesteś w stanie tego zrobić – wybierać to ty sobie możesz, a rzeczywistość jest inna, tragiczna, bezlitosna, niezrozumiała dla przeciętnego ludzkiego umysłu. Chcesz krzyczeć; ale w sumie tego nie robisz, tocząc bezszelestną walkę z, na pewno niepokonanym, przeciwnikiem, który wysyła ci nieme znaki nakazujące, abyś się poddał.
Ty zaś go słuchasz, przestając oddychać.
Śmierć z kolei
powoli przygotowuje się do sprintu, gdzie nagrodą jest twoje życie.
Wygra.
*
- To jeszcze nie
koniec, atak był silny, ale nie ostateczny. Proszę mimo wszystko być dobrej
myśli.
Powoli otwierasz
oczy, starając się uniknąć oślepienia przez jaskrawe, szpitalne lampy. Czujesz,
że lekko kręci ci się w głowie, niemniej to nie ma wielkiego znaczenia, bo
oddychasz względnie normalnie; wiesz, iż to dzięki niewygodnej masce tlenowej,
przez którą nie jesteś w stanie nic powiedzieć, więc po prostu milczysz nie
dając znaku życia. Ponownie przymykasz zmęczone powieki, zatapiając się w swych
nieruchomych myślach, w których zamiast spraw przyziemnych (takich jak na
przykład twarde łóżko, na którym musisz leżeć), jest tylko i wyłącznie Rozalia.
Rozalia i jej
delikatny, ale paraliżujący dotyk. Rozalia i jej fiołkowe oczy, które zdają się
być studnią bez dna. Rozalia i ten jej piękny sposób milczenia, który stara się
– mimo wszystko – mówić.
Rozalia. Ona. Sama w
sobie. Tylko i wyłącznie.
Potrzebujesz jej jak
powietrza, wiesz? Tak, jak narkoman narkotyków, a człowiek uzależniony od gier –
komputera. Uzależniłeś się od zapachu jej perfum, które już później rozgryzłeś
jako połączenie cytryny, pomarańczy i piżma; uzależniłeś się od dźwięku jej
głosu wypełniającego każdą szparę w twojej popękanej, chorowitej duszy.
Kochasz ją, pomimo tego, iż
wcale jej nie znasz.
Tak, ty obdarzyłeś
kogoś swoją beznadziejną, ściganą przez śmierć miłością, choć przecież nigdy nie
powinieneś tego robić, bo umrzesz. W myślach bijesz się za to, że uświadomiłeś
sobie to właśnie teraz; masz ochotę nawrzeszczeć na wszystkich dookoła, a cały
świat podpalić, by zniknął. Niemniej tak naprawdę to ty chcesz zginąć. Teraz.
Aby nikogo nie ranić.
Poddajesz się. Nie zastanawiasz. Nie
rozmyślasz. Nie ma potrzeby tego robić.
Ostatni raz bierzesz
normalny, głęboki oddech, a następnie czubkami palców nieporadnie sięgasz po
maskę tlenową, po chwili zdejmując ją kompletnie.
Później się krztusisz.
*
- Powiesz mi,
dlaczego znów to zrobiłeś? – Rozalia siedzi przy twoim łóżku lustrując cię
twardym spojrzeniem, a ty nie jesteś w stanie oderwać wzroku od własnych dłoni,
którymi próbujesz się zająć, by tylko na nią nie patrzeć. Widocznie jednak ją
ten fakt niezwykle denerwuje, ponieważ momentalnie piorunuje cię fioletem swych
oczu, a ty grzecznie układasz je na klatce piersiowej, wzdychając.
- Nie.
Jedno słowo, a zabolało.
Zarówno ją jak i ciebie, jednak uparcie milczysz, pragnąc, aby w końcu cię
zostawiła, choć ona mimo twych błagań, nie rusza się z czarnego taboretu. W myślach
analizujesz wszystko to, z czego zdajesz sobie sprawę, ale co z tego, skoro nie
wyciągasz żadnych sensownych wniosków?
- Dlaczego? Przecież
do tej pory mi mówiłeś. – starasz się nie słyszeć wyrzutu w jej głosie, który
jest jednak niezwykle mocno wyodrębniony (w taki sposób, że niemal natychmiast
trafia do twego serca, powodując znaczne przyśpieszenie jego pracy). W pewnym
momencie naprawdę chcesz się komuś zwierzyć, ale wiesz też, iż ona po prostu
nie może być tą osobą; nie masz zamiaru pogłębiać łączącej was więzi, bo gdy to
zrobisz, zranisz ją, a tego byś sobie nigdy nie wybaczył. Dlaczego, więc
zadajesz jej ból swoimi kolejnymi słowami?
- Nie wtykaj nosa w
nieswoje sprawy. – niemal sylabizujesz,
wypuszczając wolno powietrze przez nos oraz zaciskając dłonie w pięści na śnieżnobiałej
pościeli. – Nie chcę, abyś mnie niańczyła.
Jesteś sprzeczny sam
ze sobą, wiesz o tym doskonale, ale nic nie możesz poradzić na to, że mimo
wszystko odwzajemniasz pełne przerażenia spojrzenie dziewczyny (nie masz tego w
planach, nie chcesz okazywać jakichkolwiek uczuć, musisz się z nich wyprać,
pozbawić ich całkowicie, stać się bezdusznym). Pragniesz przestać być człowiekiem.
- Nie mogę cię
zostawić. – Rozalia szepcze cicho, ale echo jej słów zdaje się odbijać od
wszystkich ścian w niewielkiej, pojedynczej szpitalnej sali. Przymykasz
powieki, niemniej czujesz jak długie palce dziewczyny automatycznie szukają
twojej dłoni, a gdy w końcu ją znajdują, ujmujesz je i zamykasz w mocnym
uścisku.
Wiedziałeś, że nie
wytrwasz w swym postanowieniu.
Cisza, która zalega
po jej słowach, nie trwa długo, choć zdąża wypełnić twoją duszę kompletnie
mimo, iż czujesz, że tak być nie powinno, bo to do niczego was nie zaprowadzi. Jednak
nim się w ogóle orientujesz, z twoich ust ledwo wydobywa się nikłe błaganie o
pomoc.
- Proszę, zostań. _________________________________
pif paf, to nigdy nie powinno ujrzeć światła, mogłam zostawić to gdzieś głęboko na obrzeżach mego laptopka i poczekać aż naskrobałabym coś godnego uwagi.
Koniec końców wyszło, iż Kamil jest psychicznie chory, a Rozalia idiotką, która nikogo nie słucha. Fajnie. Iście ge-nial-nie.
brr, aż mi się zimno robi, gdy patrzę na jakiekolwiek zdanie z tej wady.
Tak źle jeszcze nie było.
No i napisałam już taką przejściówkę między jedną a drugą częścią tego opowiadania (tak, bo będą dwie) oraz epilog końcowy. Jednak jeśli chodzi o to ostatnie, to nie wiem... czegoś mi tak brakuje, choć słyszałam już dwie, całkiem sprzeczne z mymi poglądami, opinie. Zobaczymy.
Na pocieszenie dodam tylko, iż w poniedziałek przygotujcie się na Najwyższego.
Czy ten sen nie był czasem proroczy? Czy Ty zamierzasz zrobić tutaj to co ja myślę? Nie powiem co myślę, poczekam na koniec.
OdpowiedzUsuńChyba już udowodniłam na Pamiętniku i na Wojtku (choć nie wiem, czy jego akurat czytałaś), iż potrafię wyskoczyć z całkiem innym epilogiem, niż wszyscy podejrzewali, więc osobiście wątpię, iż da się to zakończenie przewidzieć. No chyba, że jesteś... prorokiem lub jasnowidzem jakimś, słonko! :)
UsuńBuziaki! :*
Kurczę... Czy on znowu spróbował coś sobie zrobić, co rozumiem z słów Rozalii? I cóż rzec, zachowuje się typowo na człowieka, któremu śmierć zajrzała w oczy, chce odegnać od siebie osobę mu najdroższą, nie chce litości. A jednocześnie wreszcie docierają do niego sygnały z własnego serca. Sygnały, których pewnie, zdrowy i silny nie potraktowałby na poważnie, zamknął w jakimś głębokim zakamarku wnętrza...
OdpowiedzUsuńI jakaś część niego chce aby została i trzymała go za rękę. Do końca, albo i na zawsze.
Cy Rozalia to wie? I czy ma dość siły na piekło jakim jest codzienna walka ze śmiercią? To się okaże...
Nie zna zakończenia? Czy więc bajka ze snu nadal trwa?
Kocham:*
Tak, próbował. Raz się poddał podczas ataku, a dwa - pod nieobecność kogokolwiek zdjął sobie maskę tlenową z twarzy, dzięki której mógł jakoś oddychać, więc wyszło na to, iż to jego kolejna próba samobójcza.
UsuńMożliwe, że bajka trwa. To też się okaże.
Buziaki! :*