piątek, 11 lipca 2014

Wada piąta: Rozchwianie emocjonalne, które pokrywa się z równie silnym uczuciem niemającym prawa bytu.


Przyzwyczajasz się do codzienności, bo – tak naprawdę – jakżebyś mógł tego nie robić? Przecież człowiek ma dar zapamiętywania, mechanicznego powtarzania pewnych czynności, a wskutek tego – przychodzisz tam codziennie.
Tam?” – pytasz sam siebie oraz rozglądasz się dookoła, by zidentyfikować to miejsce, w którym znajduje się i ona, choć przecież nigdy się nie umawiacie; prawdopodobnie dzieje się właśnie tak, ponieważ potrzebuje tego wasza niezaspokojona mentalność.  Chcecie się spotkać, czujecie, że tak się stanie i nie jesteście w stanie powstrzymać tego odruchu nakazującego wam przybycia na tą ogromną łąkę.

Czasem rozmawiacie. Zazwyczaj jednak głucho milczycie. Upajacie się swym wzajemnym towarzystwem, które przynosi ukojenie dla waszych spragnionych dusz oraz złamanych serc.
Dziś zaś spoglądacie na siebie z niewyjaśnionym uczuciem w oczach i porozumiewacie się bezszelestnym szeptem; podświadomie nie chcecie wcale tego przerywać oraz pragniecie, by ta chwila trwała wiecznie.

 Tak się dzieje.
Nic się nie kończy, bo nie dostrzegacie jeszcze mety tego wyścigu, choć czujecie, że może się ona wyłonić zza najbliższego zakrętu. Boicie się, więc przyśpieszyć.

Drżycie.
- Przyzwyczaiłem się już do twojej obecności, Rozalio.  – mówisz nagle, przerywając wasz niezwykły kontakt wzrokowy, zbierając się na niewyjaśnioną odwagę, na którą wcześniej nie było cię po prostu stać. A może dopiero teraz uświadomiłeś sobie to, co właśnie powiedziałeś? Nie wiesz, ale dla wzmocnienia efektu dodajesz: - Nie chcę cię stracić.

Dziewczyna podnosi na ciebie swój łagodny wzrok, doszukując się widocznie racjonalnego zrozumienia tego, co się dzieje, choć nie musi drążyć jakoś specjalnie głęboko, bo wytłumaczenie przychodzi samo.
 W końcu Antoine de Saint-Exupéry napisał, że: „Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela”.

- Nie odejdę, Kamil.
To jedno krótkie zapewnienie, które wypływa z ust tej przecudnej istoty, zdaje się podnosić cię na duchu; dodaje ci nowych sił, które szepczą w twojej głowie, iż nie straciłeś jeszcze wszystkiego, a na pewno nie nadziei. Pozostała ci walka; ty zaś zbudowałeś swój własny front.

Dobrze, że posiadasz sojusznika.

 

 

*

- Tatusiu poczytaj mi bajeczkę. – czteroletnia szatynka patrzy na ciebie wielkimi, błękitnymi oczyma, które odziedziczyła ewidentnie po tobie; w tej pościeli w kwiatuszki jej ciało wydaje się być jeszcze drobniejsze, niż jest w rzeczywistości. – Tatusiu, proszę.
Uśmiechasz się smutno i sięgasz po niedaleko leżącą książkę z historyjkami, ale momentalnie ją odkładasz.

- A może sam ci opowiem, co? – pytasz, a twoja córeczka uśmiecha się słodko jak jakiś aniołek. Układa się tak, aby miała jak najlepszą pozycję obserwacyjną. Widzisz, że wodzi kochającym wzrokiem po twojej twarzy, którą oświetla tylko niewielka lampka z niebieskim abażurem w misie.
Niepewnie przełykasz ślinę.

- Dawno, dawno temu spotkałem księżniczkę, wiesz? Była piękna, miała fiołkowe oczy i podobny nosek do twojego, tak śmiesznie zadarty.  – Laura uśmiecha się szczerze, a do ciebie powoli puka spokój. W końcu, bo przecież był tak długo wyczekiwanym gościem – Ale nie uratował jej rycerz na białym koniu i lśniącej zbroi, bo gdyby nie ona, to tego księcia po prostu by nie było. Umarłby.
Mała momentalnie smutnieje, a ciebie w środku ściska jakieś niewyjaśnione uczucie, które nie może dać ci wytchnienia. Drżącymi palcami odgarniasz zagubione kosmyki brązowych włosów z jej słodkiej buzi.

- A czy ta historia skończyła się dobrze? – pyta nagle dziewczynka, przerywając tą chwilę ciszy, która zapadła między wami, swym dziwnym, ale zarazem jakże dojrzałym zapytaniem.
Przez jedną, bardzo krótką sekundę, nie wiesz, co masz odpowiedzieć, zresztą zastanawiasz się, czy w ogóle tej odpowiedzi musisz udzielić, niemniej widząc zamyśloną  - a zarazem zaciekawioną  - minę ubranej w piżamkę ślicznotki, zmuszasz się, by wypowiedzieć jedno, doprawdy dziwne i zgubne zdanie:

- Nie mam pojęcia.

*

Budzą cię pierwsze promienie słońca, które wpadają przez okno do twojego pokoju, ponieważ gdy kładłeś się do łóżka, zapomniałeś o zasunięciu ciemnozielonych rolet. Niemniej dziś jesteś niezwykle wdzięczny temu cudowi natury, iż pozwolił ci uwolnić się od tego koszmaru, który nawiedza cię już przeszło od tygodnia. Ciężko opadasz z powrotem na poduszki, ale nie chcesz ponownie zamknąć oczu, gdyż doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz dziecko nie odpuści, a ty w końcu odpowiesz na - doskonałe w całej swej istocie - pytanie.
 Nie myślałeś, iż znajdziesz się na takim etapie w swoim życiu, w którym śnić ci się będzie twoja własna córka, której nigdy nie będziesz na pewno miał. Przełykasz gorzką ślinę; nabrała ona właśnie takiego posmaku, ponieważ została naznaczona kroplą goryczy przyniesioną przez śmierć. Kostucha ta zaś chytrze chowa się po kątach twojego stosunkowo dużego pokoju, grając z tobą w kotka i myszkę. Obserwuje cię. Patrzy. Słucha. Analizuje. Czeka na odpowiedni moment. Zaciera ręce. Cieszy się.

Pragniesz normalnie odetchnąć. Właśnie – pragniesz. Wnioskując jednak po tym, że bynajmniej nie jesteś w stanie tego zrobić – wybierać to ty sobie możesz, a rzeczywistość jest inna, tragiczna, bezlitosna, niezrozumiała dla przeciętnego ludzkiego umysłu. Chcesz krzyczeć; ale w sumie tego nie robisz, tocząc bezszelestną walkę z, na pewno niepokonanym, przeciwnikiem, który wysyła ci nieme znaki nakazujące, abyś się poddał.

Ty zaś go słuchasz, przestając oddychać.
Śmierć z kolei powoli przygotowuje się do sprintu, gdzie nagrodą jest twoje życie.

Wygra.

 

*

- To jeszcze nie koniec, atak był silny, ale nie ostateczny. Proszę mimo wszystko być dobrej myśli.
Powoli otwierasz oczy, starając się uniknąć oślepienia przez jaskrawe, szpitalne lampy. Czujesz, że lekko kręci ci się w głowie, niemniej to nie ma wielkiego znaczenia, bo oddychasz względnie normalnie; wiesz, iż to dzięki niewygodnej masce tlenowej, przez którą nie jesteś w stanie nic powiedzieć, więc po prostu milczysz nie dając znaku życia. Ponownie przymykasz zmęczone powieki, zatapiając się w swych nieruchomych myślach, w których zamiast spraw przyziemnych (takich jak na przykład twarde łóżko, na którym musisz leżeć), jest tylko i wyłącznie Rozalia.

Rozalia i jej delikatny, ale paraliżujący dotyk. Rozalia i jej fiołkowe oczy, które zdają się być studnią bez dna. Rozalia i ten jej piękny sposób milczenia, który stara się – mimo wszystko – mówić.
Rozalia. Ona. Sama w sobie. Tylko i wyłącznie.

Potrzebujesz jej jak powietrza, wiesz? Tak, jak narkoman narkotyków, a człowiek uzależniony od gier – komputera. Uzależniłeś się od zapachu jej perfum, które już później rozgryzłeś jako połączenie cytryny, pomarańczy i piżma; uzależniłeś się od dźwięku jej głosu wypełniającego każdą szparę w twojej popękanej, chorowitej duszy.
Kochasz ją, pomimo tego, iż wcale jej nie znasz.

Tak, ty obdarzyłeś kogoś swoją beznadziejną, ściganą przez śmierć miłością, choć przecież nigdy nie powinieneś tego robić, bo umrzesz. W myślach bijesz się za to, że uświadomiłeś sobie to właśnie teraz; masz ochotę nawrzeszczeć na wszystkich dookoła, a cały świat podpalić, by zniknął. Niemniej tak naprawdę to ty chcesz zginąć. Teraz. Aby nikogo nie ranić.
Poddajesz się. Nie zastanawiasz. Nie rozmyślasz. Nie ma potrzeby tego robić.

Ostatni raz bierzesz normalny, głęboki oddech, a następnie czubkami palców nieporadnie sięgasz po maskę tlenową, po chwili zdejmując ją kompletnie.
Później się krztusisz.

 

*

- Powiesz mi, dlaczego znów to zrobiłeś? – Rozalia siedzi przy twoim łóżku lustrując cię twardym spojrzeniem, a ty nie jesteś w stanie oderwać wzroku od własnych dłoni, którymi próbujesz się zająć, by tylko na nią nie patrzeć. Widocznie jednak ją ten fakt niezwykle denerwuje, ponieważ momentalnie piorunuje cię fioletem swych oczu, a ty grzecznie układasz je na klatce piersiowej, wzdychając.
- Nie.

Jedno słowo, a zabolało. Zarówno ją jak i ciebie, jednak uparcie milczysz, pragnąc, aby w końcu cię zostawiła, choć ona mimo twych błagań, nie rusza się z czarnego taboretu. W myślach analizujesz wszystko to, z czego zdajesz sobie sprawę, ale co z tego, skoro nie wyciągasz żadnych sensownych wniosków?
- Dlaczego? Przecież do tej pory mi mówiłeś. – starasz się nie słyszeć wyrzutu w jej głosie, który jest jednak niezwykle mocno wyodrębniony (w taki sposób, że niemal natychmiast trafia do twego serca, powodując znaczne przyśpieszenie jego pracy). W pewnym momencie naprawdę chcesz się komuś zwierzyć, ale wiesz też, iż ona po prostu nie może być tą osobą; nie masz zamiaru pogłębiać łączącej was więzi, bo gdy to zrobisz, zranisz ją, a tego byś sobie nigdy nie wybaczył. Dlaczego, więc zadajesz jej ból swoimi kolejnymi słowami?

- Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy.  – niemal sylabizujesz, wypuszczając wolno powietrze przez nos oraz zaciskając dłonie w pięści na śnieżnobiałej pościeli. – Nie chcę, abyś mnie niańczyła.
Jesteś sprzeczny sam ze sobą, wiesz o tym doskonale, ale nic nie możesz poradzić na to, że mimo wszystko odwzajemniasz pełne przerażenia spojrzenie dziewczyny (nie masz tego w planach, nie chcesz okazywać jakichkolwiek uczuć, musisz się z nich wyprać, pozbawić ich całkowicie, stać się bezdusznym).  Pragniesz przestać być człowiekiem.

- Nie mogę cię zostawić. – Rozalia szepcze cicho, ale echo jej słów zdaje się odbijać od wszystkich ścian w niewielkiej, pojedynczej szpitalnej sali. Przymykasz powieki, niemniej czujesz jak długie palce dziewczyny automatycznie szukają twojej dłoni, a gdy w końcu ją znajdują, ujmujesz je i zamykasz w mocnym uścisku.
Wiedziałeś, że nie wytrwasz w swym postanowieniu.

Cisza, która zalega po jej słowach, nie trwa długo, choć zdąża wypełnić twoją duszę kompletnie mimo, iż czujesz, że tak być nie powinno, bo to do niczego was nie zaprowadzi. Jednak nim się w ogóle orientujesz, z twoich ust ledwo wydobywa się nikłe błaganie o pomoc.
- Proszę, zostań.

_________________________________
pif paf, to nigdy nie powinno ujrzeć światła, mogłam zostawić to gdzieś głęboko na obrzeżach mego laptopka i poczekać aż naskrobałabym coś godnego uwagi.
Koniec końców wyszło, iż Kamil jest psychicznie chory, a Rozalia idiotką, która nikogo nie słucha. Fajnie. Iście ge-nial-nie.
brr, aż mi się zimno robi, gdy patrzę na jakiekolwiek zdanie z tej wady.
Tak źle jeszcze nie było.

No i napisałam już taką przejściówkę między jedną a drugą częścią tego opowiadania (tak, bo będą dwie) oraz epilog końcowy. Jednak jeśli chodzi o to ostatnie, to nie wiem... czegoś mi tak brakuje, choć słyszałam już dwie, całkiem sprzeczne z mymi poglądami, opinie. Zobaczymy.

Na pocieszenie dodam tylko, iż w poniedziałek przygotujcie się na Najwyższego.

4 komentarze:

  1. Czy ten sen nie był czasem proroczy? Czy Ty zamierzasz zrobić tutaj to co ja myślę? Nie powiem co myślę, poczekam na koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba już udowodniłam na Pamiętniku i na Wojtku (choć nie wiem, czy jego akurat czytałaś), iż potrafię wyskoczyć z całkiem innym epilogiem, niż wszyscy podejrzewali, więc osobiście wątpię, iż da się to zakończenie przewidzieć. No chyba, że jesteś... prorokiem lub jasnowidzem jakimś, słonko! :)
      Buziaki! :*

      Usuń
  2. Kurczę... Czy on znowu spróbował coś sobie zrobić, co rozumiem z słów Rozalii? I cóż rzec, zachowuje się typowo na człowieka, któremu śmierć zajrzała w oczy, chce odegnać od siebie osobę mu najdroższą, nie chce litości. A jednocześnie wreszcie docierają do niego sygnały z własnego serca. Sygnały, których pewnie, zdrowy i silny nie potraktowałby na poważnie, zamknął w jakimś głębokim zakamarku wnętrza...
    I jakaś część niego chce aby została i trzymała go za rękę. Do końca, albo i na zawsze.
    Cy Rozalia to wie? I czy ma dość siły na piekło jakim jest codzienna walka ze śmiercią? To się okaże...

    Nie zna zakończenia? Czy więc bajka ze snu nadal trwa?

    Kocham:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, próbował. Raz się poddał podczas ataku, a dwa - pod nieobecność kogokolwiek zdjął sobie maskę tlenową z twarzy, dzięki której mógł jakoś oddychać, więc wyszło na to, iż to jego kolejna próba samobójcza.
      Możliwe, że bajka trwa. To też się okaże.
      Buziaki! :*

      Usuń